Wolontariuszka Aurelija o wyjątkowym doświadczeniu wolontariatu w hospicjum

wpis w: Aktualności | 0

Tu poznałam ludzi w najbardziej wrażliwym i podatnym na załamanie momencie ich życia

Wolontariuszka Aurelija o wyjątkowym doświadczeniu wolontariatu w hospicjum

– To był 2015 rok, kiedy mój ojciec nagle poczuł silny ból w boku – opowiada wilnianka Aurelija Šukelytė. – Nigdy dotąd nie skarżył się na żadne dolegliwości zdrowotne, więc myśleliśmy, że może dostał zapalenia nerwu międzyżebrowego czy coś w tym rodzaju.

Ojciec Aurelii został skierowany do szpitala na Antokolu na badania.

– Kilka dni później domyśliłyśmy się, że dzieje się coś poważnego – wspomina dziewczyna. – W szpitalu już nawet nie chciano z nami za bardzo rozmawiać. Powiedziano tylko, że możemy zabrać ojca do domu.

Wkrótce rodzina się dowiedziała, że u mężczyzny wykryto raka w ostatnim stadium choroby, czyli w momencie, gdy, jak mówi Aurelija, rak faktycznie „zjadł” już prawie cały żołądek. Ponieważ żołądek receptorów bólu nie posiada, ojciec dziewczyny nie odczuwał wcześniej żadnego bólu. Straszne bóle zaczęły dolegać dopiero w następstwie pojawiania się przerzutów, które z biegiem czasu zaczęły naciskać na inne narządy.

Tato Aurelii. Fot. archiwum rodzinne

 – Wszyscy byliśmy zszokowani i jednocześnie zagubieni. Nie mogliśmy pojąć, co się dzieje, co musimy dalej robić – wspomina Aurelija. – Tata został wypisany ze szpitalu antokolskiego, ale z siostrą poprosiłyśmy o zabranie go do kliniki Santaros na konsultację.

W Santaryszkach dziewczynom potwierdzono wcześniejszą diagnozę. Jak wspomina Aurelija, lekarze już bez owijania w bawełnę dali do zrozumienia, że dni ojca są policzone.

– Obie z siostrą byłyśmy wstrząśnięte i przerażone zarazem. Brakowało nam słów – wspomina Aurelija. – Nie zdążyłyśmy jeszcze sobie poukładać tego, że ojciec ma raka, a tu nagle kolejny cios – wiadomość o tym, że leczenie nie zostanie podjęte, bo choroba zaszła już za daleko.

Jak wspomina Aurelija, już wtedy ojciec całkowicie opadł z sił. W szpitalu na Antokolu podawano mu morfinę, aby złagodzić ból.

Wsparcie hospicjum

– Nie mogłyśmy się opiekować ojcem w domu. Po prostu nie wiedziałyśmy, jak to we właściwy sposób robić – opowiada Aurelija. – Musiał stale brać leki, poddawać się różnym zabiegom.

Właśnie w tym krytycznym momencie na myśl Aurelii przyszło wileńskie Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. To miejsce dziewczyna znała, gdyż przed kilkoma laty zgłosiła się do hospicjum jako wolontariuszka. Kiedy rozpoczęła studia, wolontariat niestety zszedł na dalszy plan.   

– Zadzwoniłam do księdza, z którym wspólnie odwiedzaliśmy podopiecznych hospicjum – wspomina Aurelija. – Skontaktował się z siostrą Michaelą, założycielką i dyrektor hospicjum. Zgodziła się zabrać ojca do hospicjum, chociaż nie było tam wolnych miejsc.

Nie kryjąc wzruszenia Aurelija przyznaje, że to były jedyne dwie osoby w ciągu ostatnich dwóch tygodni, które ją usłyszały i nie odmówiły pomocy.

Aurelia z tatą w dzieciństwie. Fot. archiwum rodzinne

– Tata już był tak słaby, że z Santaryszek przetransportowano go na wózku inwalidzkim – mówi Aurelija. – Gdy przyjechaliśmy do hospicjum, czuliśmy się tak, jakby ktoś wziął nas w swe opiekuńcze ramiona. W jednej z sal dla ojca postawiono dodatkowe łóżko.

W hospicjum rodzinę przywitał zespół pielęgniarek, lekarzy i wolontariuszy. Jak wspomina Aurelija, wszyscy byli uśmiechnięci, otwarci i pogodnie usposobieni.

– Po kilku tygodniach wielkiego lęku i niepokoju wreszcie mogłam odetchnąć. W hospicjum ogarnął mnie spokój, poczucie bezpieczeństwa – wspomina Aurelija. – Wiedziałam, że to jest najlepsze miejsce dla taty.

Droga do wolontariatu

Aurelija urodziła się i dorastała w Wilnie, w dzielnicy Fabianiszki. W rodzinie jest najmłodsza, ma starszą siostrę i brata.

– Dorastałam w wierzącej rodzinie o ugruntowanych wartościach chrześcijańskich – kontynuuje Aurelija. – W każdą niedzielę całą rodziną szliśmy do kościoła, obchodziliśmy katolickie święta.

Do sakramentu bierzmowania dziewczyna przystąpiła w pobliskiej parafii kalwaryjskiej.

– Poznałam tam wielu młodych ludzi, którzy spędzali dużo czasu na wolontariacie w kościele, prowadzili zajęcia z dziećmi – wspomina dziewczyna. – Wydawali mi się tacy wolni, przyjaźni. Mieli znacznie głębszy i szerszy sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości niż moi ówcześni przyjaciele.

W ten sposób Aurelija dołączyła do działającej przy Kalwarii Wileńskiej wspólnoty młodzieżowej.

– Gdy skończyłam szkołę, byłam już mocno zaangażowana w wolontariat młodzieży chrześcijańskiej – wspomina dziewczyna. – Stopniowo nawet poszerzyłam swoją działalność – pomagałam podczas organizacji Litewskich Dni Młodzieży Chrześcijańskiej, Kongresu Miłosierdzia i innych wydarzeń katolickich.

Chwila wolontariatu podczas Kongresu Miłosierdzia. Fot. archiwum rodzinne

Po ukończeniu 11 klasy Aurelija wyjechała na trzy miesiące do Anglii, aby zarobić na naukę i podkształcić język angielski.

– Pracując w Anglii, nie tylko zarobiłam pieniądze na studia, ale także zdobyłam duże doświadczenie życiowe – opowiada Aurelija. – Innymi oczyma spojrzałam na pracę i innego człowieka – znacznie głębiej i szerzej.

Studia

Aurelija wstąpiła na prawo na Uniwersytecie Michała Romera w Wilnie.

– Nie wiem, dlaczego wtedy wybrałam prawo – przyznaje dziewczyna. – Może dlatego, że moja siostra, kuzynka i drugi kuzyn też studiowali prawo? A może dlatego, że sama nie wiedziałam, czego chcę? Może chodziło mi o dobre wykształcenie i nic poza tym? Nie wiem.

Po dwóch latach studiów prawniczych Aurelija w końcu przekonała się, że prawo jednak nie jest jej powołaniem. O wiele bardziej pociągała ją humanistyka.

– Zrezygnowałam ze studiów prawniczych na Uniwersytecie Romera i wstąpiłam na język i filologię francuską na Wileńskim Uniwersytecie Pedagogicznym (dziś Uniwersytet Edukologiczny) – opowiada Aurelija. – To była bardzo dobra decyzja. Studia bardzo mi się podobały. Poznałam wielu miłych i przyjaznych ludzi, z którymi do dziś utrzymujemy kontakt, z wieloma zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi.

Wolontariat we Francji

– Jako że studiowałam język francuski, doszłam do wniosku, że wyjazd z grupą na letni wolontariat w Lourdes będzie czymś „w sam raz” dla mnie – wspomina dziewczyna. – Pomyślałam, że (mówiąc przysłowiowo) upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu – udoskonalę wiedzę językową, uprawiając wolontariat zrobię coś dobrego, a przy okazji zwiedzę trochę świata. 

Z przyjaciółką wyjechały do Francji, nie wiedząc wcale ani gdzie się zatrzymają, ani gdzie dokładnie odbędą wolontariat.

– Lourdes na całym świecie słynie ze swoich cudownych miejsc uzdrowienia – opowiada Aurelija. –  Co roku przyjeżdżają tam miliony ludzi i setki tysięcy cierpiących na różne choroby. Pomyślałyśmy sobie, że tam na pewno szybko znajdziemy miejsce na wolontariat.

Ale w Lourdes nikt na dziewcząt nie czekał. Nawet w klasztorze, w którym się zatrzymały i w którym teoretycznie przydałyby się dodatkowe ręce do pracy, nie było miejsca na wolontariat. Tu jednak dziewczynom doradzono udać się do znajdującego się kilka kilometrów dalej miasteczka Cite Saint-Pierre. Kierownictwo klasztoru nawet samo skontaktowało się z odpowiednią placówką, w której Aurelija z przyjaciółką zostały zakwaterowane i mogły wreszcie przystąpić do upragnionego wolontariatu.   

– Cite Saint-Pierre znajduje się na wzgórzu, około 4 km od Lourdes – opowiada Aurelija. – Urządzono tam kilka dużych, przypominających magazyny budynków dla pielgrzymów, budynek administracyjny i dużą stołówkę. Takie miejsca dla pielgrzymów, którzy przybyli do Lourdes, ale których nie stać na nocleg w hotelu.

Jak mówi Aurelija, Lourdes z reguły jest drogim miastem. Nie każdego więc tu stać na zatrzymanie się w hotelu. Osoby o niższych dochodach lub niepełnosprawne szukają tańszego noclegu w okolicznych miejscowościach.

– W Cite Saint-Pierre schronienie znajdują wszyscy pielgrzymi. Nawet ci, co nie mają pieniędzy – kontynuuje Aurelija. – Tu wszyscy są witani z otwartymi ramionami i sercami. Także ci, którzy chcą się zgłosić na wolontariat.

Jak wspomina Aurelija, jedynym sposobem na zgłoszenie się na wolontariat w tym czasie było mycie toalet.

– Zgadzałyśmy się na wszystko, bo za wszelką cenę musiałyśmy tam zostać – wspomina z uśmiechem dziewczyna. – Chociaż, szczerze mówiąc, to mycie 146 toalet dziennie na początku nie wydawało się zbyt atrakcyjne.

Chwila wolontariatu we Francji. Archiwum Aurelii

Jednak po kilku dniach dziewczyny przekonały się do tego rodzaju zajęcia. Pracowały do godz. 18.00, a potem miały czas dla siebie, mogły sobie zwiedzać Lourdes. Tymczasem inni wolontariusze w tym samym mieście pracowali nieraz do godz. 21.00, a po pracy już nie mieli sił lub czasu na dodatkowe zajęcia czy wyprawy.

– Podczas wolontariatu poznałam 45–50-letniego Filipińczyka, również wolontariusza – wspomina Aurelija. – Nigdy o tym człowieku nie zapomnę. Postanowił poświęcić całe swoje życie na wolontariat.

Jak wspomina Aurelija, ów Filipińczyk już od kilku lat podróżuje po świecie i zgłasza się do różnych organizacji potrzebujących wolontariuszy.

– Przed wyjazdem wręczył mi niebieski różaniec o dużych koralikach i powiedział, żebym nigdy nie zaprzestała wolontariatu, „żeby Lourdes nie był ostatnim przystankiem w podróży zwanej wolontariatem”.

Ojciec w hospicjum

– Przez cały czas pobytu ojca w hospicjum, byłyśmy przy nim – wspomina Aurelija. – Wiedziałyśmy, że niedługo odejdzie, więc załatwiłyśmy z siostrą urlopy, by móc spędzić z nim jak najwięcej czasu.

Każdego dnia dziewczyny przyjeżdżały do hospicjum o ósmej rano i wyjeżdżały o dziewiątej wieczorem. Po pracy do hospicjum przyjeżdżał również brat Aurelii. Jak wspomina dziewczyna, lekarze w hospicjum niczego przed nimi nie ukrywali i otwarcie opowiadali o diagnozie ojca. Wyjaśniali, że rak rozprzestrzenił się w stopniu uniemożliwiającym jakiekolwiek leczenie.  

– Z jednej strony ciężko i niewypowiedzianie trudno było nam tego słuchać, z drugiej jednak czułyśmy spokój i pogodzenie się z tym, czego nie da się już uniknąć – wspomina Aurelija. – Załoga hospicjum udzieliła nam ogromnej pomocy psychologicznej i duchowej. Wiem, że obecność tych ludzi koiła również ojca.

Aurelija z lekarzem hospicjum Ignotasem i wolontariuszką Agatą. Archiwum rodzinne

Jak wspomina Aurelija, w hospicjum opieką, uwagą i miłością otoczono nie tylko jej ojca, ale je z siostrą również. Bardzo się zaprzyjaźniła z pielęgniarkami.

– Kiedy tata spał, miałyśmy z siostrą wolniejszą chwilę. Wtedy szłyśmy do pomocy – wspomina Aurelija. – Pomagałyśmy rozdawać jedzenie chorym, karmiłyśmy chorych. Hospicjum stało się wówczas miejscem bardzo bliskim memu sercu. Czułam, że będąc tam wypełnia mnie pokój, poczucie bezpieczeństwa.

Dziewczyna pamięta, jak jej ojciec w ostatnich dniach swego życia poprosił o różaniec. Chciał się nauczyć Koronki do Miłosierdzia Bożego.

– Jakoś natychmiast odpowiedziałam na tę jego prośbę i podałam ojcu różaniec, który w Lourdes otrzymałam w prezencie od filipińskiego wolontariusza – opowiada Aurelija. – Nie wiedziałam, jak długo tata jeszcze będzie z nami. Dlatego bardzo chciałam, aby w chwili odejścia w swej dłoni miał otrzymany ode mnie różaniec, symbol naszej wiecznej więzi.

Intuicja Aurelii nie zawiodła.

– Z pielęgniarkami w hospicjum uzgodniłyśmy, że jeśli tata umrze w nocy, gdy nas przy nim nie będzie, od razu do nas zadzwonią – wspomina Aurelija. – Gdy wcześnie rano o około szóstej zadzwonił telefon, od razu wiedziałam od kogo i z jaką wieścią.

Pielęgniarka z hospicjum powiedziała Aurelii, że jej ojciec odszedł bardzo powoli i w spokoju, o około godziny trzeciej.

– Chociaż odczuwałam niewyobrażalny ból, ten telefon przyniósł jednocześnie ulgę, uczucie spokoju i pogodzenia się – wspomina Aurelija. – Zdałam sobie sprawę, że tata odszedł w swoim czasie… Odszedł cicho, pięknie i z należytą człowiekowi godnością.

Wolontariat w hospicjum

– Kilka tygodni po śmierci ojca zaczęłam odczuwać taką swoistą tęsknotę… za hospicjum – opowiada Aurelija. – Zaczęło mi brakować tego otoczenia, tego spokoju, miejsca, w którym wszystko jest prawdziwe.

Aurelija przyznaje, że hospicjum kojarzy jej się z prawdziwym, niepomalowanym, autentycznym życiem. Tak, tu są ludzie, którzy obecnie przeżywają szczególny etap w swoim życiu. Są bardzo słabi i wrażliwi.

Ale w hospicjum oni żyją, a nie czekają na śmierć.

Dziewczyna przyznaje, że w hospicjum była świadkiem wielu pięknych chwil. Chwil pogodzenia się z rodziną, z dziećmi, ze sobą, a czasem nawet spełnienia marzeń.

– Przebywanie w hospicjum daje mi wiele do myślenia. Pozwala zrozumieć, czym naprawdę jest życie, od kogo jest nam dane, po co jest nam dane i jak decydujemy się je przeżyć – opowiada Aurelija. – Rozumiem, że czas ucieka. Muszę więc je pielęgnować i przeznaczać tylko na sensowną i szlachetną pracę.

Jak mówi Aurelija, do wolontariatu w hospicjum wprosiła się niemalże na siłę. Wynikało to z wielkiej wewnętrznej potrzeby.

Wolontariusze hospicjum. Aurelija – czwarta od prawej. Fot. archiwum hospicjum

– Wolontariat w hospicjum jest dla mnie nieocenionym doświadczeniem. Tu poznaję ludzi w najbardziej wrażliwym i podatnym na załamanie momencie ich życia – mówi Aurelija. – Tu nie ma znaczenia, kim byłeś „w poprzednim życiu” – sławnym aktorem, profesorem czy inną wybitną postacią. W hospicjum stajesz się tym, kim naprawdę jesteś. Tu nie ma potrzeby zakładania maski, nie musisz próbować nikomu zaimponować.

– Moja misja jako wolontariusza w hospicjum jest prosta – mówi Aurelija. – Z całego serca staram się sprawić, aby ostatnie dni każdego podopiecznego hospicjum były jak najpiękniejsze i najjaśniejsze. Chcę go pocieszyć, pomóc i wesprzeć w tych wyjątkowych chwilach jego życia.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia

Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.

Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Więcej informacji: https://bit.ly/HospicjumWilno