Wilnianka Krystyna o doświadczeniach, które zmieniły jej życie

wpis w: Aktualności | 0

Płakałam i błagałam, żeby zabrali mamę do szpitala, żeby nie odsyłali jej do domu, żeby jej pomogli – zwierzenia wilnianki Krystyny o doświadczeniu, które zmieniło jej życie.

– Mama była bardzo silną kobietą – zaczyna swą opowieść Krystyna. – Dla nas, trzech jej córek, była najlepszym przykładem i wzorem do naśladowania.

Jak wspomina młoda kobieta, z siostrami były wychowywane surowo. Dziś jednak nie oceniają tego źle. Od matki dziewczynki nauczyły się nie tylko dążyć do celu, ale również w każdy możliwy sposób nieść pomoc innym.

– Odkąd pamiętam, zawsze chciałam pomagać kobietom o siebie zadbać, czuć się pięknymi i takimi się stawać, obdarzać je pozytywnymi emocjami – mówi kobieta. – Dlatego też studiowałam kosmetologię higieniczną i dekoracyjną na Wydziale Zdrowia i nigdy tego nie żałowałam. Co prawda, – dodaje – przez chwilę zastanawiałam się nad studiami medycznymi, ale doszłam do wniosku, że jestem jednak na nie zbyt wrażliwa. Nie poradziłabym sobie z oglądaniem na co dzień bólu i cierpienia.

W prestiżowej klinice urody

Już jako studentka drugiego roku Krystyna dostała propozycję zatrudnienia w prestiżowej klinice urody w Wilnie. Wtedy traktowała to jako niezwykłą szansę i zaszczyt. Nie miała przecież żadnego poważniejszego doświadczenia zawodowego.

– Bardzo się starałam, dawałam z siebie wszystko – wspomina. – Udało mi się. Z natury jestem bardzo skrupulatna, a dla kosmetologa to cecha na wagę złota. To mi pomagało osiągać kolejne sukcesy w pracy.

Ukochana praca. Archiwum prywatne.

Choć praca w klinice urody wymagała wiele wysiłku, zamiłowanie do piękna, uśmiech i wdzięczność klientów wynagradzały wszystko. Życie osobiste Krystyny również układało się pomyślnie – wyszła za mąż za mężczyznę, którego kochała, byli szczęśliwi, na świat przyszły ich dzieci.

Jak grom z jasnego nieba

Wiadomość o chorobie matki Krystyny spadła na rodzinę jak grom z jasnego nieba. W jajniku kobiety znaleziono torbiel. Według wyników testów zmianę oceniono jako łagodną. Zaplanowano więc rutynową operację usunięcia torbieli, która miała być szybka i bezproblemowa.

– Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej niż zakładaliśmy – drżącym głosem kontynuuje Krystyna. – Długo czekaliśmy w szpitalnym korytarzu na zakończenie operacji. Zmieszani, bo przecież miał to być szybki zabieg, a tymczasem mijały kolejne godziny. Nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć. Po zakończeniu operacji Krystyna wraz z siostrami zostały poproszone do gabinetu lekarza. Były zszokowane tym, co usłyszały.

– Jak się okazało, już na początku operacji lekarze zorientowali się, że mają do czynienia ze złośliwym guzem – mówi kobieta. – Dlatego oprócz guza usunęli wszystko, co było konieczne.

Przejęte kobiety nie wiedziały, jak mają matce o tym powiedzieć.

Krystyna z rodzicami i siostrami. Archiwum prywatne

– Z trudem powstrzymując łzy po kolei wchodziłyśmy na salę. Starałyśmy się nie pokazywać zmartwienia – wspomina Krystyna. – Choć mama przeczuwała, że problem jest znacznie poważniejszy, takiej diagnozy się nie spodziewała.

Nowotwór okazał się tak agresywny, że lekarze natychmiast wyznaczyli serię cykli chemioterapeutycznych. Leczenie to było bardzo uciążliwe, ale pomogło. Choroba ustąpiła, a rodzina kolejne pięć lat wspominała ją jak straszny sen. Ten jednak się nie kończył.

Nawrót choroby

– Przedwczesne mieliśmy nadzieje – wspomina kobieta. – Mama zaczęła odczuwać silne bóle jelit, miała gorączkę, kilkakrotnie wzywaliśmy pogotowie.

W szpitalu kobietom nie pozostawiono złudzeń – nawrót choroby, ze zdwojoną siłą. Wyznaczono kolejną operację, potem serie chemioterapii.

– Z każdą sesją chemioterapii mamie było coraz trudniej dojść do siebie – nie kryje wzruszenia Krystyna. – W końcu doszło do tego, że wysoka temperatura stale się utrzymywała, mama ciągle kaszlała i odczuwała nieustający ból

Bezradne kobiety zwróciły się do lekarza rodzinnego matki z prośbą o skierowanie do szpitala w Santaryszkach, licząc na wykwalifikowaną pomoc i leczenie.

W szpitalu: życzliwość i obojętność

– Byłam zszokowana tym, co nas spotkało w szpitalu. Odmówiono nam przyjęcia mamy – nie kryje oburzenia kobieta. – Czekałyśmy 12 godzin, zanim w końcu ją przyjęli. – Przez te 12 godzin mamę badali różni lekarze, wykonano echoskopię i inne badania.

Jak wspomina Krystyna, w szpitalu spotkały je bardzo różne postawy lekarzy. Nie zabrakło tu życzliwości, ale również obojętności.

– Najbardziej zapadł mi w pamięci jeden, który rżnął wprost: „Proszę jechać do domu, do szpitala pani matki nie mogę zabrać, bo nie jestem w stanie już pomóc”. Pamiętam, jak płakałam i błagałam, żeby zabrali mamę do szpitala, żeby nie odsyłali jej do domu, żeby jej pomogli.

W końcu kobietę przyjęto do szpitala. Lekarze zdiagnozowali niewydolność nerek, dlatego przeprowadzili operację wszczepienia stentów w nadziei, że poprawi to pracę nerek. Jednak wbrew wszystkiemu, dializa nerek była konieczna.

Powrót do domu

W szpitalu matka Krystyny spędziła trzy miesiące. Do domu kobietę wypuszczono nie udzielając jakichkolwiek zaleceń ani porad. Wydano jej dokumenty dotyczące leczenia i przeprowadzonych badań, i skierowano do szpitala opiekuńczego. Kobieta jednak wolała wrócić do domu, gdzie czekała na nią córka.

– Zabraliśmy mamę do domu, na wózku inwalidzkim z odleżynami – opowiada Krystyna. – Czułyśmy się osamotnione, porzucone wręcz na pastwę losu. Nie wiedziałam nic – ani jak opatrywać takie rany, ani co robić, gdy mama wymiotuje i nie może nic jeść. Patrzyłyśmy z siostrą na schorowaną mamę i rozkładałyśmy ręce.

Kobieta była bardzo chuda, nie mogła nic jeść, a mimo to musiała kontynuować przyjmowanie przepisanych jej silnych leków przeciwbólowych. Córki codziennie na zmianę zabierały matkę na dializę do antokolskiego szpitala. Po dializie, jak wspominają, matka wracała wyczerpana. Czuła się coraz gorzej.

Opieka paliatywna

– Po powrocie mamy ze szpitala jeszcze przez jakiś czas z mężem próbowaliśmy się nią opiekować samodzielnie – wspomina Krystyna. – Ale to było coraz trudniejsze. Dwoje małych dzieci, praca.

Krystyna z mężem i dziećmi. Archiwum prywatne.

Nadszedł czas, gdy kobieta zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie sobie z tym poradzić. Nie wiedziała, jak ze wszystkim nadążyć, o wszystko i wszystkich zadbać. W takich chwilach bezsilnie i z bezradności płakała. Właśnie wtedy usłyszała poradę, która wszystko zmieniła.

– Dlaczego nie zadzwonisz do hospicjum? – zapytała ją znajoma. – Mają cały zespół lekarzy, wykwalifikowaną ekipę, która przyjedzie, opatrzy, udzieli porad, poda leki, których mama potrzebuje.

Znajoma Krystyny dobrze znała to miejsce. Już wcześniej bywała w wileńskim Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. Odwiedzała tam swoich dwojga dziadków. Jak mówi Krystyna, w tamtej chwili odebrała to jako prawdziwe koło ratunkowe. Niezwłocznie więc zadzwoniła do lekarza rodzinnego matki i otrzymała skierowanie do hospicjum.

Hospicjum

– Lekarka wypisała to skierowanie kilka minut przed czwartą – opowiada Krystyna. – Nie czekając ani chwili zadzwoniłam do hospicjum. Poprosiłam o pomoc.

Hospicjum zareagowało natychmiast. Już następnego ranka hospicyjny zespół medyczny przybył do domu kobiety.

– Nie mogłam w to uwierzyć – pogodnie wspomina Krystyna. – Ta komunikacja, to ciepło, człowieczeństwo. Ta miłość i pogoda, które dzięki lekarzom z hospicjum na nowo zawitały w naszym domu. Stałyśmy i płakałyśmy z siostrą ze szczęścia. Wtedy również mimo silnego bólu uśmiech zawitał i na twarzy mamy.

Lekarze z hospicjum przepisali leki, wyjaśnili, jak należy je podawać, udzielili wielu przydatnych porad. Po zażyciu leków i plastrów leczniczych rany kobiety się zagoiły. Mimo ciężkiego stanu, cała rodzina znów snuła plany o wspólnych spacerach na wiosnę, jak niegdyś.

Zdaniem Krystyny, personel hospicjum stał się dla nich drugą rodziną.

– Najwięcej przyszło mi się kontaktować z panią Ritą, pielęgniarką z hospicjum – mówi młoda kobieta. – Zawsze odbierała moje telefony, często sama do mnie dzwoniła, żeby zapytać o stan zdrowia mamy, o działanie leków. Zawsze udzielała dobrych porad i podtrzymywała na duchu. Do końca życia będę jej za to bardzo wdzięczna.

Dar bycia razem

– Choroba mamy wywróciła nasze życie – dzieli się swoimi przemyśleniami Krystyna. – Często zadawałam sobie pytanie, dlaczego to trudne doświadczenie przytrafiło się właśnie mnie, najmłodszej córce.

Jak mówi, mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że na takie próby została wystawiona nie bez powodu. Opieka nad matką bardzo zbliżyła obie kobiety, je obie również zmieniła.

– Mama zawsze była bardzo wymagająca, nawet surowa wobec mnie i moich sióstr – mówi dalej. – Rzadko okazywała nam czułość i miłość, wychowywała nas na pracowite i obowiązkowe.

Choroba pozwoliła kobiecie poznać swoją matkę z zupełnie innej strony.

Krystyna z mężem. Archiwum prywatne.

– Towarzysząc matce, będąc blisko niej w najtrudniejszym okresie jej życia, doznałam od niej wiele cudownej miłości i czułości, której nie otrzymałam jako dziecko – ze łzami w oczach zwierza się Krystyna. – To była prawdziwa komunia bratnich dusz, ważna dla nas obu.

Kobieta jest wdzięczna losowi, że przed wybuchem pandemii Covid-19, tuż przed zamknięciem szpitala na kwarantannę, zdążyły z siostrami zabrać matkę do domu i tu się nią opiekować. Opieka nad tak poważnie chorą matką bardzo ją zmieniło.

– Zmieniłam się bardzo – opowiada kobieta. – Po tym, jak na własne oczy widziałam to cierpienie, chcę pomagać chorym, opiekować się nimi, służyć im. Teraz wiem, że to nie byłoby ani straszne, ani nieprzyjemne, poradziłabym sobie. Po tym wszystkim, przez co przeszłam, naprawdę już niczego się nie boję.

W podziękowaniu dla hospicjum za pomoc i wsparcie w najtrudniejszych chwilach w życiu jej i matki, Krystyna postanowiła wręczyć hospicjum coś wyjątkowego.

Ikony

– Malarstwo interesowało mnie od bardzo dawna. Jeszcze w szkole z nauczycielką plastyki wypróbowałyśmy wiele różnych technik – opowiada Krystyna. – Zawsze pociągały mnie i ważne w moim życiu były również tematy duchowe. Więc jeśli tylko miałam możliwość, malowałam anioły, szopki. Jedna znajoma opowiedziała mi o zajęciach ikonografii w klasztorze franciszkańskim. Udało mi się na nie dostać.

Zdaniem Krystyny, na zajęcia te uczęszczają nie tyle osoby z talentem artystycznym ile poszukujące Boga.

– Malując ikonę czułam nieopisane błogosławieństwo – kontynuuje. – To było bardzo duchowo wzmacniające doświadczenie. Wraz z nim trudne przeżycia i cierpienia się oddalały. Ono dało mi siłę.

Po śmierci matki kobieta czuła głęboką potrzebę powrotu do malowania ikon. W tym czasie grupa ikonograficzna właśnie rozpoczynała pracę nad ikoną Trójcy Świętej, dzieła niezwykle złożonego. Ikona ta przypomniała kobiecie o trudnych chwilach pożegnania z matką. Z drugiej jednak strony, utwierdziła ją w przekonaniu, że podąża właściwą drogą.

– Przed tą ikoną spędziłam długie godziny – wspomina Krystyna. – To była bardzo żmudna i powolna praca, ale z całego serca pragnęłam ją wykonać.

Przekazanie Ikony Św. Trójcy dla Hospicjum. Archiwum prywatne.

Małżonek służył Krystynie pomocnym ramieniem. Odwoził ją na zajęcia, po czym sam się w tym czasie zajmował dziećmi, nieraz do bardzo późnego wieczora.

– Kończąc pracę nad ikoną, czułam się tak, jakbym wypełniła ważną misję. Podarowałam ją hospicjum – uśmiecha się Krystyna. – Została odprawiona bardzo uroczysta msza, podczas której ikonę poświęcono. To uczucie, którego nie da się opisać. Nadal często myślami wracam do hospicjum, do tych wyjątkowych ludzi, którzy wyciągnęli pomocną dłoń, gdy najbardziej tego potrzebowaliśmy.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia

Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.

Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!

Zrób to teraz!

Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?

Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas