Wilnianka Jolanta o trudnym doświadczeniu niesienia pomocy ojcu

wpis w: Aktualności | 0

Nie mogłam patrzeć, jak tata się męczy, musiałam szukać pomocy. Wilnianka Jolanta o trudnym doświadczeniu niesienia pomocy ojcu

– Wszystko się zaczęło wręcz banalnie, tata dostał zapalenia płuc – opowiada Jolanta. – Zabrano go więc do szpitala, w którym przebywał przez dwa tygodnie.

Jak wspomina kobieta, mimo leczenia szpitalnego samopoczucie jej ojca się nie polepszyło. Dręczył go kaszel, miewał słabości. Rodzina zaczęła więc szukać ratunku w różnych placówkach medycznych, w tym w klinikach prywatnych. Przeprowadzono serie badań, konsultacji.

Nie zdiagnozowano żadnej choroby.

– Wszędzie słyszałam tę samą odpowiedź: „Pani ojciec jest zdrowy” – wspomina Jolanta. – W jednej z placówek zapytano mnie wprost, jakich jeszcze chorób szukam u ojca, gdy jest zdrowy. Takie słowa zraniły mnie bardzo. Widziałam, że coś mu dolega, że nie jest zdrowy i chciałam mu pomóc.

Tata

– Tata był cudownym człowiekiem – opowiada Jolanta. – Bardzo kochał życie, był prawdziwym optymistą. Potrafił się cieszyć z najmniejszych rzeczy, miał wielu przyjaciół, nikomu nie zazdrościł.

Nade wszystko mężczyzna kochał rodzinę.

– Bardzo nas kochał – wspomina kobieta. – Zawsze starał się zebrać rodzinę razem. W trudnych chwilach pomagał jak mógł.

Jolanta przyznaje, że ojciec miał również duży wpływ na jej życie.

Tata Jolanty.

– Był bardzo pozytywny, bardzo mnie wspierał i motywował – wspomina Jolanta. – Zawsze mawiał: „Jeśli naprawdę czegoś chcesz – próbuj, idź, zdobywaj nowe doświadczenia”.

Ojciec kobiety pracował jako kierowca dalekobieżny, więc sporo czasu spędzał poza domem.

– Z bratem nie mogliśmy się doczekać, aż tata wróci z rejsu – wspomina Jolanta. – Po powrocie z zapałem opowiadał o swoich podróżach, zawsze przywoził „małe co nieco”.

Mężczyzna dbał o to, aby dzieci poznawały świat, doświadczały jego piękna i zawsze znajdował ku temu możliwości finansowe.

Choroba

– Latem postanowiłyśmy zabrać tatę na tydzień nad morze – wspomina kobieta. – Chciałyśmy, żeby odpoczął, pooddychał świeżym powietrzem, odzyskał siły po chorobie. Ale po kilku dniach musieliśmy wracać do domu. Tata miał straszne bóle głowy, słabnął na oczach. Nie pozostawało cienia wątpliwości, że to groźna choroba. Postanowiłyśmy raz jeszcze poddać tatę badaniom, aż do skutku.

Jolanta z tatą

Rodzina się nie poddawała. Jolanta z siostrą dalej szukały lekarza mogącego zbadać i podać powód złego samopoczucia ojca. Były dyrektor mężczyzny zasugerował konsultację u chirurga płuc w klinikach Santaros. Jolanta niezwłocznie skontaktowała się z lekarzem i umówiła wizytę.

– Właśnie ten lekarz jako pierwszy zdiagnozował chorobę – mówi Jolanta. – Diagnoza była okrutna – czwarte stadium raka płuc z przerzutami do mózgu. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego żadne z dotychczasowych badań (już na wstępie wykonano przecież pięć zdjęć rentgenowskich) nie ujawniło choroby. Dlaczego inni lekarze tego nie widzieli?

Odpowiedź lekarza była zwięzła i jasna – wszystkie dotychczasowe prześwietlenia wykonano z przodu. Gdyby choć jedno zdjęcie rentgenowskie zrobiono z boku, diagnoza byłaby znana od dawna.

– Wszyscy byliśmy zszokowani – wspomina Jolanta. – Nie mogliśmy w to uwierzyć. Wylałam mnóstwo łez, bezradnie szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego to spotkało naszego tatę. Za co?

Czasu jednak było za mało, aby użalać się nad losem ojca czy źle wykonanymi badaniami. Liczyła się każda minuta.

– Nie mogłam się poddać, gdy tatę spotkało takie nieszczęście – opowiada kobieta. – Nie mogłam patrzeć bezczynnie, jak cierpi.

Początek leczenia

Dzień po postawieniu diagnozy Jolanta i jej ojciec udali się do onkologa w Santaryszkach.

– Na biurku położyłam cały segregator z dokumentacją wykonanych badań – wspomina Jolanta.

Pani doktor nie kryła zaskoczenia.

– Macie Państwo wykonane wszystkie niezbędne badania. Dlaczego zwracacie się dopiero teraz, gdy choroba zaszła tak daleko?

– Bo wszyscy dotychczasowi lekarze zgodnie twierdzili, że tata jest zdrowy – odparła Jolanta. – Kontynuowaliśmy badania, aż w końcu udało się zdiagnozować chorobę. Dlatego dopiero teraz możemy rozpocząć leczenie.

Mężczyzna został skierowany do Instytutu Onkologii.

– Tu po raz kolejny pod naszym adresem padły bezlitosne słowa: „Czy nie rozumieją Państwo, że to już ostatnie stadium raka? Nie możemy już w niczym pomóc, jest za późno” – wspomina kobieta.

Jolanta dotychczas pamięta, z jak wielkim bólem przyszło jej usłyszeć te słowa w sytuacji, gdy to właśnie ona pokładała wszelkie starania, by wykryć chorobę.

– Tata został przyjęty do szpitala w czwartek. Wypisano go w poniedziałek – kontynuuje Jolanta.

Jak się okazało, mężczyzna cierpiał na klaustrofobię.

– Byliśmy bardzo zdziwieni. Tata przecież pół swego życia spędził za kółkiem, w zamkniętej kabinie i nigdy się nie bał zamkniętych przestrzeni – mówi Jolanta.  

Kobiecie udało się umówić sesje chemioterapii nie w Instytucie Onkologii, lecz w samych klinikach Santaros, z tym, że każdego dnia ojca trzeba było na ten zabieg zawieźć.

– Woziliśmy ojca na chemioterapię każdego dnia – wspomina Jolanta. – Był już bardzo osłabiony, ledwo się trzymał na nogach.

Jolanta załatwiła ojcu wózek inwalidzki. Razem z matką każdego dnia go pchały długimi korytarzami klinik Santaros.

– Kurs chemioterapii trwał tylko siedem dni – mówi Jolanta. – Ale był bardzo intensywny. Ojcu podawano bardzo duże dawki leków.

Chemioterapia nie przyniosła pożądanych efektów. Zdrowie mężczyzny z każdym dniem się pogarszało.

– Sytuacja się pogorszyła do tego stopnia, że tatę zabrano na oddział stacjonarny klinik Santaros – wspomina Jolanta. – Podłączono kroplówki, wstrzyknięto leki. Po pewnym czasie zadzwonił lekarz i powiedział, że mózg taty brzęknie.

Rodzina Jolanty

To oznaczało konieczność stałego podawania kroplówki w celu usunięcia jak największej ilości płynu z organizmu.

Pani doktor zasugerowała kontakt z wileńskim Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.

– To jedyne miejsce, w którym mogą mu pomóc – powiedziała.

Przyjazd do hospicjum

– Jest takie powiedzenie: „Kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno” – mówi Jolanta. – W naszym przypadku to powiedzenie naprawdę się sprawdziło.

Po kilku tygodniach obojętności i powtarzania w kółko, że nic się nie da już zrobić, w hospicjum doświadczyliśmy prawdziwej życzliwości i gościnności. Tu rodzinę przywitała pracowniczka z uśmiechem na twarzy i komplementem w ustach.

– Proszę pana, bardzo ładnie pan pachnie – powiedziała.

Słowa te bardzo podbudowały mężczyznę. Zdaniem Jolanty, ojciec zawsze dbał o swój wygląd, schludnie się ubierał, lubił dobre perfumy.

– Wtedy zrozumiałam, że hospicjum to zdecydowanie najlepsze miejsce dla taty – wspomina Jolanta. – Czułam się tak, jakbym wreszcie ujrzała światełko na końcu tunelu.

Powrót do hospicjum

Jak twierdzi Jolanta, jej ojcu w hospicjum się podobało.

– Pamiętam, jak pracownicy hospicjum zaproponowali zabrać tatę na weekend – wspomina Jolanta. – Rano tacie podano leki, a po południu mogliśmy go zabrać do domu. Przed odbiorem jednak pracowniczka hospicjum ostrzegła mnie, abym się nie zdziwiła, gdyby ojciec chciał wieczorem wrócić do hospicjum. Nie mogłam w to uwierzyć.

Wydawać by się mogło, że mężczyzna będzie się starał zostać w domu jak najdłużej. Prawda wyglądała zupełnie inaczej.

– Przywieźliśmy tatę do domu, spędziliśmy razem cały dzień – wspomina Jolanta. – Dużo rozmawialiśmy. Ale wieczorem, gdy za oknem robiło się już ciemno, tata nagle do mnie mówi: „Jolu, mogłabyś mnie odwieźć do hospicjum?”

Mama Jolanty z siostrą Michaelą Rak

Prośba ta zaskoczyła Jolantę, chociaż wiedziała, że może ją usłyszeć.

– Długo się zastanawiałam nad tym, dlaczego tata chciał wrócić do hospicjum – opowiada kobieta. – Przecież był we własnym domu, w swoim otoczeniu, ze swoimi bliskimi. Widocznie pomocy hospicyjnej potrzebował już na co dzień.

W hospicjum czuł się bezpiecznie. Wiedział, że gdyby coś poszło nie tak czy się gorzej poczuł, natychmiast otrzyma pomoc.

Poprawa

Od momentu przybycia do hospicjum, stan mężczyzny uległ znaczącej poprawie. Rodzina żywiła nawet nadzieję, że wkrótce będzie mógł rozpocząć radioterapię i wszystko pójdzie ku poprawie.  

Bliscy towarzyszyli choremu w każdej chwili. W ciągu dnia do hospicjum przychodziła matka Jolanty, po południu ojcu towarzyszyła Jolanta, po pracy wieczorem – jej brat.

– Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z personelem hospicjum, a zwłaszcza siostrą Michaelą Rak, założycielką i dyrektorem hospicjum – wspomina Jolanta. – Śmiało mogę twierdzić, że nawiązała się między nami silna, bliska rodzinnej, więź. W hospicjum witano nas i żegnano jak członków rodziny.

Bardzo ważnym wydarzeniem dla pacjentów hospicjum był przyjazd Papieża Franciszka na Litwę i jego wizyta w hospicjum.

Tata Jolanty podczas wizyty Papieża Franciszka

– Siostra Michaela poinformowała nas, że na spotkanie z Papieżem będą mogli przybyć również członkowie rodzin pacjentów – wspomina Jolanta. – Tata wtedy już ledwie chodził, więc zabraliśmy go z pokoju na spotkanie na wózku inwalidzkim.

Chorych leżących wywieziono na spotkanie na łóżkach.

Pacjenci hospicjum i ich rodziny na zawsze zapamiętali ten wyjątkowy dzień. Papież modlił się za chorych, pobłogosławił ich, dał im różańce.

Nawrót

Pomimo doskonałej opieki w hospicjum i obecności bliskich, ciężka choroba i przerzuty do mózgu z każdym dniem pogarszały stan zdrowia mężczyzny. Z sił opadał z każdą minutą.

– W ostatnią niedzielę naszej wizyty tata był bardzo smutny – wspomina Jolanta. – Tego dnia wszyscy byliśmy przy nim, starając się go wesprzeć i pocieszyć.

Tego wieczoru, przed wyjściem gości, niespodziewanie wziął podarowany mu przez Papieża różaniec i wręczył go synowi Jolanty.

– Proszę, ukończ szkołę z dobrymi wynikami – powiedział.

Następnego ranka Jolanta otrzymała telefon z hospicjum – ojciec odszedł.

– Zdałam sobie sprawę, że prezent ojca dla wnuka był tak naprawdę prezentem pożegnalnym dla nas wszystkich – z trudem dobierając słowa mówi Jolanta.

Kobieta nieraz żałuje chwil, które mogła spędzić z ojcem, w których mogła powiedzieć mu dobre słowo, pomóc, wesprzeć.

Jednej rzeczy jednak nigdy nie pożałowała.

– Uwierzcie mi, powierzenie taty pod opiekę hospicjum było najlepszą decyzją – mówi Jolanta. – Tam miał zapewnioną profesjonalną opiekę, odchodził z tego świata z godnością, nie cierpiał z powodu odleżyn, mógł na co dzień przebywać z najbliższymi.

Mimo odejścia ojca, Jolanta dotychczas utrzymuje żywy kontakt z hospicjum.

– Z mamą byłyśmy bardzo wdzięczne hospicjum za opiekę nad tatą, dlatego często odwiedzałyśmy to miejsce – opowiada Jolanta.

Matka kobiety ukończyła nawet kurs wolontariatu hospicyjnego i w niedziele przyjeżdżała pomagać umyć chorych i w innych czynnościach.

– Nigdy nie zapomnimy pomocy hospicjum, którą otrzymaliśmy w najtrudniejszych chwilach – mówi Jolanta. – Jestem niezmiernie wdzięczna personelowi hospicjum i wolontariuszom za ich niezwykle ciężką i oddaną pracę.

Kobieta stara się dodać otuchy tym, którzy, jak niegdyś ona sama, znaleźli się na rozstajach dróg.

– Kiedy spotyka nas nieszczęście, w żadnym wypadku nie można tracić wiary i nadziei, trzeba szukać pomocy – dzieli się swoimi przemyśleniami Jolanta. – I uwierzcie mi, pomoc nadchodzi. Tak, jak niegdyś nadeszła do nas.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia

Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.

Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!

Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebować takiej pomocy?

Więcej informacji: https://bit.ly/HospicjumWilno