Trenerka pilatesu Rasida o życiu nieszczędzącym wyzwań

wpis w: Aktualności | 0

Historia naszej rodziny naznaczona jest tragediami, których nikt nie mógł przewidzieć – trenerka pilatesu Rasida o życiu nieszczędzącym wyzwań

– Nie wiem, dlaczego, ale historia naszej rodziny naznaczona jest tragediami, których nikt nie mógł przewidzieć, bólem, który na zawsze pozostawił w nas ślad – opowiada Rasida Matuizienė, trenerka pilatesu. – W 2004 roku podczas turnieju w Słowenii utonął mój brat, Valdemaras Martinkėnas, wieloletni bramkarz „Žalgirisu” i reprezentacji Litwy. Rok wcześniej w Olicie w wyniku udaru napięciowego zginął mój ojciec, z zawodu elektryk.

Na tym jednak trudności i przeciwności losu się nie skończyły. Kobieta przez długi czas opiekowała się dwiema najdroższymi jej osobami – mężem Edgarasem i matką. Oboje cierpieli na raka.

Jak poradziła sobie z tym wszystkim, nie popadając w depresję i nie pogrążając się w poczuciu bezradności? Rasida dotychczas zadaje sobie te pytania.

Rasida z rodziną

Młodość w Olicie

Rasida urodziła się w Olicie. Tu poznała swego przyszłego męża Edgarasa.

– Mieszkaliśmy po sąsiedzku, więc znaliśmy się tak naprawdę od dawna – wspomina kobieta. – Pobraliśmy się bardzo młodo, ja miałam 19 lat, mój mąż – 21 lat.

Pierwszy syn przyszedł na świat w Olicie. Kiedy miał 6 lat, rodzina przeprowadziła się do Wilna.

– W tym czasie wiele osób z Litwy wyemigrowało do Irlandii czy Wielkiej Brytanii, a my wyemigrowaliśmy z Olity do Wilna – żartuje Rasida. – W Wilnie dostaliśmy oferty pracy i z powodzeniem podjęliśmy zatrudnienie. Tu urodził się nasz drugi syn.

Rasida przyznaje, że długo szukała pomysłu na siebie. Pracowała w różnych zawodach. W końcu znalazła swoje prawdziwe powołanie. Jak mówi, na to nie jest nigdy za późno. Miała 33 lata, kiedy uświadomiła sobie, że swe życie zawodowe chce powiązać z ruchem, sportem, zdrowym odżywianiem. Ukończyła więc studia wychowania fizycznego i tak rozpoczęła swą życiową podróż jako dyplomowana trenerka.

Mama

– Moja mama urodziła się we wsi Krokialaukis, niedaleko Olity – mówi Rasida. – Przez wiele lat pracowała jaki pielęgniarka w olickiej przychodni.

Życie pozazawodowe kobiety toczyło się wokół rodziny. Była jej oddana bez reszty.

– Byliśmy dla mamy największym skarbem, priorytetem i najważniejszym celem w jej życiu – wspomina trenerka. – Była odpowiedzialną i kochającą matką i żoną. Nagła strata obojga – męża i syna – była dla niej szczególna bolesna.

Brat Rasidy, Valdemaras Martinkėnas, od najmłodszych lat był zagorzałym sportowcem. Jak mówi kobieta, piłka nożna była całym jego życiem. W wieku 15 lat dołączył do wileńskiej drużyny piłkarskiej „Žalgiris”, w której osiągał coraz to lepsze wyniki, stając się głównym bramkarzem klubu „Žalgiris” i reprezentacji Litwy. Po zakończeniu kariery zawodniczej Valdemaras został trenerem. Trenował bramkarzy reprezentacji Estonii w tallińskim klubie piłkarskim „Flora”.

– Podczas turnieju piłkarskiego w zachodniej Słowenii Valdemaras miał wypadek, utonął w górskiej rzece – ze łzami w oczach kontynuuje Rasida. – To był ogromny cios dla nas wszystkich. Tym bardziej, że rok wcześniej straciliśmy ojca. Ojciec był elektrykiem i w trakcie prac został porażony wysokim napięciem. Spłonął na śmierć.

Stan zdrowia matki

– Mama zawsze była silną kobietą. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie – wspomina Rasida. – Ale stopniowo zaczęła wykazywać oznaki demencji.

Badania wykazały u kobiety umiarkowaną demencję. Pamiętała jednak rzeczy na tyle dobrze, że nie stanowiło to dla rodziny problemu.

– Ponieważ rozpoczęłyśmy serię różnych badań, postanowiłam zaprowadzić mamę również do ginekolożki – opowiada trenerka. – I to właśnie ona zauważyła u mamy dużego guza w nerce, skierowała więc ją na dalsze badania.

Zanim jednak doszło do wizyty u nefrologa, matka Rasidy niespodziewanie upadła i złamała kość udową. Przeszła operację w szpitalu w Leszczyniakach w Wilnie. Zabieg ten jednak pogłębił demencję kobiety i sprawił, że zaczęła się wszystkiego bać.

Mama Rasidy

– Po operacji mama zaczęła się wszystkiego panicznie bać. Do tego stopnia, że bała się wstać z łóżka i zacząć chodzić – kontynuuje trenerka. – Leżała albo siedziała w łóżku, bojąc się nawet opuścić nogi.

Podczas pobytu w szpitalu kobiecie wykonano szereg innych badań, które wykazały, między innymi, nieprawidłowości w moczu. Rezonans magnetyczny potwierdził, że w jej nerce znajdował się guz, powodujący owe nieprawidłowości. Lekarze skierowali kobietę do Instytutu Onkologii, gdzie powtórzono badania.

– Z jakiegoś powodu po tych badaniach lekarze postanowili nie podejmować żadnych działań. Nie tylko nie skierowali mamy na operację, ale nawet nie wykonali biopsji – zmieszana wspomina Rasida. – Wedle ich opinii, mama była zbyt słaba na operację, więc od razu skierowali ją na opiekę paliatywną. Nam oznaczało to kolejne zadanie: albo zabrać mamę do domu, albo znaleźć placówkę medyczną, która by ją przyjęła.

Hospicjum

– Moje drogi z hospicjum przecięły się dawno temu, gdyż w domu miałam pacjenta onkologicznego, męża – wspomina Rasida. – Wiedziałam z prasy, że wileńskie Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki przyjmuje takich pacjentów i wie, jak się nimi właściwie zaopiekować.

To, co zwróciło szczególną uwagę Rasidy, było podejście hospicjum do wartości katolickich, szacunek i człowieczeństwo.

– Jestem osobą wierzącą. Wiedziałam, że najbliższe mi osoby będę w stanie oddać tylko w bardzo dobre ręce, do placówki, w której będą otoczone miłością, czułością i profesjonalną opieką – zwierza się kobieta. – Gdzieś w sercu na dnie wiedziałam, że jeśli będę potrzebowała takiej pomocy, to zwrócę się po nią tylko do Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.

Taki moment nastąpił. Stan zdrowia jej matki gwałtownie się pogorszył. Do takiego stopnia, że nie mogła dłużej przebywać w szpitalu. Zabranie jej pod opiekę domową również wykraczało ponad siły i możliwości Rasidy.

– W domu na co dzień opiekowałam się mężem, który również miał nowotwór – wspomina Rasida. – Opieka nad obojgiem, a mama przecież już nie mogła chodzić, wykraczało ponad moje siły. Mimo wielkich starań i chęci nie dałam rady jej zabrać do domu. Hospicjum – to jedyne miejsce, które wówczas przyszło mi na myśl i jedyne miejsce, któremu byłam w stanie powierzyć najukochańszą mi osobę, mamę.

Rasida zadzwoniła do hospicjum, przedstawiła sytuację, poprosiła o pomoc. Na nią nie trzeba było długo czekać. Ledwo zabrała matkę ze szpitala, zadzwonił lekarz z hospicjum informując o wolnym miejscu.

Jak wspomina Rasida, w hospicjum jej matka czuła się bardzo dobrze, polepszył się również jej stan, odzyskała siły.

– Zaangażowanie hospicyjnego personelu, dobra opieka, starannie przygotowane posiłki – to wszystko postawiło mamę na nogi – wspomina trenerka. – Ale ponieważ mama bała się chodzić i tylko siedziała w łóżku, jej tkanka kostna zaczęła zanikać. Na wszystkie możliwe sposoby staraliśmy się jej pomóc. Masowaliśmy kończyny, wykonywaliśmy ćwiczenie, mobilizowaliśmy.

Przez około cztery miesiące stan kobiety się utrzymywał stabilnie. Do momentu ponownego złamania kości udowej. Kobietę zabrano do szpitala w Leszczyniakach, wykonano serię badań. Werdykt lekarzy nie pozostawiał złudzeń – amputacja kończyny.

– Lekarze nie widzieli innego wyjścia. Wyjaśnili nam, że kości mamy były bardzo kruche. Nawet gdybyśmy rozważali ich wzmocnienie jakimś metalowym implantem, to tak naprawdę nie byłoby do czego go przymocować – tłumaczy Rasida.

Amputacja kończyny przebiegła pomyślnie. Rana się zagoiła, a kobieta stosunkowo szybko doszła do siebie po zabiegu. Do zdrowia jednak już nie wróciła. Wystąpił nowy problem – komplikacje w płucach, których przezwyciężyć wymęczony organizm kobiety już nie zdołał. Rak całkowicie zniszczył jej układ odpornościowy.

– Mama odeszła w spokoju, bez cierpienia – roniąc łzę wspomina Rasida. – Lekarze w hospicjum zrobili wszystko, co było w ich mocy: podawali jej odpowiednie leki, zawsze mieli przy sobie aparat do oddychania, podawali kroplówkę.

Osobista przemiana

– Choroby dwóch najbliższych mi osób były dla mnie ogromnym wyzwaniem i próbą – przyznaje Rasida. – Czułam, że muszę coś robić, żeby nie upaść na duchu, że muszę skądś czerpać siły. Nie mogłam się załamać, poddać lękowi, biadolić i narzekać.

To właśnie wtedy kobieta na nowo odkryła niezwykłą moc natury i ukojenie, jakie może dać, na przykład, spacer po lesie.

– Zdałam sobie sprawę, że to właśnie na łonie natury potrafię odzyskać siły i się inspirować. Dlatego też to uczucie starałam się zabrać ze sobą do domu, inspirować domowników – wspomina trenerka. – Nie tylko starałam się sama jak najwięcej przebywać na łonie natury, ale także zabierałam na przyrodę mamę i męża, kiedy jeszcze byli w stanie. Chciałam, żeby spacerowali, żeby oddychali nieskażonym powietrzem. Ale zauważyłam również, że ten czas wspólnie spędzony na łonie natury nabierał zupełnie innego wymiaru.

Przejść przez trudne chwile pomógł kobiecie również pilates.

– Jakakolwiek aktywność, bądź to spacer czy ćwiczenia, która wymaga od ciała pewnego rodzaju wysiłku, ma niewymierne korzyści – dzieli się wiedzą trenerka. – Ćwiczenia i oddychanie mobilizują ciało, uspokajają je, sprawiają, że jest bardziej odporne i zdrowsze. Tę wiedzę starałam się wszczepić również rodzinie. Toteż, póki mama i Edgaras byli w stanie, oboje ze mną chodzili na spacery i ćwiczyli.

Mąż Rasidy na wyjeździe

Moc modlitwy

Rasida przyznaje, że w tym szczególnie trudnym okresie na nowo odkryła również wiarę i moc modlitwy.

– Modlitwa dodawała mi sił, wprowadzała spokój – wspomina. – Czasem paciorek odmawiałam podczas spaceru w lesie, a innym razem szłam do kościoła. To mi bardzo pomagało. Po modlitwie do domu wracałam jakby odnowiona.

To właśnie modlitwa, jak mówi Rasida, pomagała jej dostrzec dobro w każdej sytuacji, niezależnie od tego, jak bardzo była trudna.

– To doświadczenie ostatnich kilku lat, mimo że bolesne, uczyniło mnie silną osobą dzisiaj – wyznaje trenerka. – Dziś, oglądając się wstecz, cieszę się, że nawet w najtrudniejszych chwilach nie musiałam sięgać po leki. Że jakoś sobie poradziłam. Właściwie to modlitwa i przebywanie na łonie natury dodawały mi sił.

Siła pilatesu

– Zdecydowaną przewagą pilatesu nad innymi formami ćwiczeń jest to, że łączy on w sobie oddychanie i powolny, zdrowy, świadomy ruch – tłumaczy trenerka. – W trakcie zajęć pilatesowych nie musisz w pośpiechu zmuszać ciała do rzeczy, których nie jest w stanie zrobić. Dlatego po każdych zajęciach czujesz się po prostu lepiej.

Jak mówi Rasida, pilates to nie tylko gimnastyka ciała, ale trening całej osoby. W trakcie pilatesu uruchamia się system oddechowy, nerwowy, układ naczyniowy, a także umysł, ponieważ ćwiczenia należy wykonywać świadomie. Pilates, zdaniem trenerki, pozwala poczuć i zrozumieć, dlaczego odczuwamy w konkretnym miejscu ból. Może jakiś mięsień jest naciągnięty lub nerw uciśnięty? Ćwiczenia pilatesowe stopniowo rozluźniają ten obszar ciała. Prawidłowo wykonywane ćwiczenia pomagają się rozluźnić, zrelaksować, a nawet zmienić nastawienie i emocje.

Trening

Rasida jest przekonana, że pilates to system, który wzmacnia, relaksuje i inspiruje do innego życia. Konsekwentne ćwiczenie pilatesu potrafi zmienić nawet nawyki żywieniowe, ułatwia wyeliminowanie z menu, a nawet życia artykułów zbędnych.

– Myślę, że kobiety nie powinny dużo ćwiczyć na siłowni, ale wykonywać taki rodzaj ćwiczeń, który dobrze wpłynie zarówno na ich ciało, jak i zdrowie psychiczne, a przy tym nie pozbędzie resztek energii po cały dniu pracy – kontynuuje Rasida. – Pod tym względem pilates jest niezastąpiony. Pilates daje ci drugi puls. Na początku czujesz się lekko zmęczony, ale już za godzinę czujesz przypływ energii i chęci do życia, do działania. Po takim treningu nabierasz sił, lepiej śpisz, jesteś silniejsza i spokojniejsza.

Choroba męża

– Z mężem zawsze żyliśmy w zgodzie. Rozumieliśmy się z pół zdania, wspieraliśmy się – wspomina Rasida. – Wychowaliśmy wspaniałe dzieci, dużo podróżowaliśmy.

Edgaras był utalentowanym menadżerem sprzedaży. Był aktywny, zmotywowany i nastawiony na wyniki. Dzięki wiedzy, doświadczeniu i pracowitości wspiął się na wyżyny kariery w „Essve Baltic”, gdzie przepracował 23 lata.

– Edgaras naprawdę cieszył się życiem, kochał motocykle, należał do klubu motocyklowego „Weak of Will”, nawet snuł plany wypraw motocyklowych po Europie – kontynuuje kobieta. – Choroba zmusiła go wstrzymać swoje plany i ambicje, i podróże.

Mąż Rasidy podróżuje

Jak się okazało, chorobę nowotworową mężczyzna odziedziczył genetycznie po swojej matce, która zmarła na raka piersi w wieku 46 lat. Edgaras, u którego zdiagnozowano raka płuc, a następnie czerniaka, starał się nie obciążać małżonki swoimi emocjami, skrzętnie je ukrywał.

– Mąż zawsze był optymistą, z radością i pogodnym usposobieniem kroczył przez życie – z uśmiechem wspomina Rasida. – Nawet gdy ciężko chorował, nie odczuwałam żadnych wahań nastroju ani rozczarowania. Nie narzekał, nie użalał się nad sobą. Przyjął chorobę ze stoickim spokojem. Pogodził się z tym, że nie będzie w stanie robić wszystkiego ani wszędzie chodzić jak dotąd.

O pomoc w opiece nad ciężko chorym małżonkiem Rasida zwróciła się do zespołu hospicjum domowego.

– W codziennej opiece nad mężem wspierała mnie cudowna pani Ania, pielęgniarka z hospicjum. Pani Ania przyjeżdżała do nas, do domu, podawała kroplówki, udzielała porad – wspomina Rasida. – To było ogromne odciążenie i wsparcie, zarówno medyczne, jak i psychiczne.

Stan mężczyzny zaczął się pogarszać. Mężczyzna coraz gorzej znosił aktywne leczenie czerniaka. Stopniowo odmawiał jedzenia, i nawet picia.

– W Centrum Onkologicznym klinik Santaros praktycznie „odstawili” Edgarasa od leczenia – z żalem wspomina trenerka. – Lekarze powiedzieli nam tylko, że nie są w stanie więcej pomóc i że powinniśmy się rozejrzeć za placówką opieki paliatywnej.

Rasida ponownie zwróciła się o pomoc do Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.

– Na szczęście hospicjum miało możliwość przyjąć Egdarasa i się nim zaopiekować – wspomina Rasida. – Po tygodniu pobytu w hospicjum Edgaras odzyskał siły na tyle, że chciał wrócić do domu. Twierdził, że w domu czuje się najlepiej.

Wrócił. Radosne chwile w domowym zaciszu nie trwały długo. Mimo wszelkich wysiłków nieuleczalna choroba postępowała.

– Dbałam o Edgarasa najlepiej jak potrafiłam. Mocno mnie w tym wspierało i pomagał hospicjum domowe. Niestety nowotwór kieruje się swymi zasadami. Mimo starań, Edgaras czuł się coraz gorzej. Nawet w domu, do którego zawsze chciał wrócić. W końcu właśnie stąd odszedł do Pana. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bym z tym wszystkim poradziła, gdyby nie modlitwa, natura i… hospicjum, uosobienie Bożego Miłosierdzia tu, na ziemi.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia

Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.

Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!

Zrób to teraz!

Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?

Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas