„Mama była z nami do końca”…
– Mama była dla mnie najbliższą osobą. Kochałam ją bezgranicznie i bardzo podziwiałam – rozpoczyna swą opowieść Renata, pielęgniarka z Wilna. – W naszej rodzinie było troje dzieci – ja i młodsze bliźnięta: siostrzyczka i braciszek. Mama zrezygnowała z pracy, żeby w pełni poświęcić się opiece nad nami. Przez kilka lat była tylko dla nas.
Bezwarunkowa miłość, którą Krystyna – mama Renaty – obdarzała swoje dzieci, a później również wnuki, poruszała wszystkich, którzy ją znali. Ale to rodzina kochała ją najbardziej.
– Mama i tata od najmłodszych lat uczyli nas, że mamy się o siebie troszczyć. – wspomina Renata. – Zawsze powtarzali: „Macie być jak jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.”
Mimo że z czasem mama wróciła do pracy i prowadziła dom, zawsze wyglądała nienagannie – zadbana, elegancka, z fryzurą i delikatnym makijażem.
– Nasza piękna relacja z mamą trwała także wtedy, gdy dorosłyśmy i założyłyśmy własne rodziny – opowiada Renata. – Mama zawsze była gotowa pomóc. Wspierała nas przy wychowaniu dzieci, kochała swoje wnuki i bardzo lubiła zabierać je do ogrodu. Tam spędzaliśmy razem lato.

Grom z jasnego nieba
– Mama bardzo dbała o swoje zdrowie. Regularnie się badała, nigdy nie bagatelizowała żadnych objawów ani niepokojących sygnałów – wspomina Renata. – Dlatego to, co wydarzyło się później, było dla naszej rodziny ogromnym zaskoczeniem.
Pewnego letniego dnia Krystyna szykowała się z mężem i córką do wyjścia do teatru. Nagle dostała silnego ataku epilepsji. Natychmiast trafiła na oddział intensywnej terapii.
– Napady były długie, gwałtowne i powtarzały się coraz częściej. Lekarze przeprowadzili mnóstwo badań – mówi Renata.
W końcu poznali przyczynę. Był to guz mózgu – podstępna i bezlitosna choroba, która prawie nie dawała nadziei na wyzdrowienie.
– Po miesiącu mama przeszła skomplikowaną operację. Wydawało się, że wszystko poszło dobrze – opowiada Renata. – Ale po badaniach histopatologicznych i analizie genetycznej usłyszeliśmy najgorszą możliwą diagnozę. Lekarze uprzedzili nas, że guz może szybko odrosnąć, a wszystko może zakończyć się tragicznie.
Krystyna rozpoczęła leczenie. Poddano ją chemioterapii i radioterapii. Wydawało się, że organizm walczy, że jest nadzieja. Niestety, pod koniec marca znów trafiła do szpitala z powodu kolejnych napadów. Okazało się, że guz odrósł. Przesunął się, ale urósł już do niepokojących rozmiarów.
Zdecydowano się na drugą operację. I znów – wszystko wskazywało na sukces. Mama odzyskała siły, przygotowywała się do powrotu do domu. Aż do trzeciego dnia po zabiegu. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego – kobieta zapadła w oslupienie (stupor).

To stan, w którym człowiek nie jest całkiem nieprzytomny, ale nie reaguje na otoczenie. Może trwać w takim stanie godzinę, dzień albo tygodnie – wszystko zależy od przyczyny i możliwości leczenia.
– Mama prawie cały czas spała. Czasem tylko poruszyła głową, mrugnęła. Prawie się nie odzywała – opowiada cicho Renata. – W takim półśnie też przyjmowała jedzenie. Karmiliśmy ją, mówiliśmy do niej, byliśmy przy niej cały czas.
Renata z wdzięcznością wspomina doktora Roberta Kvaščevičiusa, kierownika Kliniki Neurochirurgii w szpitalu „Santaros”, który z niezwykłym zaangażowaniem próbował znaleźć przyczynę tego stanu i sposób, by pomóc. Po niemal miesiącu spędzonym w szpitalu nadszedł ten moment – trzeba było podjąć decyzję: co dalej? Gdzie mama będzie leczona, gdzie będzie mogła… po prostu być?
Jak znak z nieba
– Właśnie wtedy, niemal jak znak z nieba, w Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki zwolniło się jedno miejsce – wspomina Renata. – Mama została tam przeniesiona. Od pierwszego dnia byliśmy z nią bez przerwy – zmieniając się, czuwając, nie zostawiając jej ani na chwilę, nawet w hospicjum.

Renata z ogromną wdzięcznością mówi o pracownikach hospicjum, którzy z pełnym zrozumieniem i sercem pozwolili dzieciom być blisko mamy niemal do późnych godzin wieczornych. Trójka rodzeństwa – na zmianę – czuwała przy łóżku mamy. Nie chcieli, by odchodziła sama.
– Mama była w bardzo ciężkim stanie, praktycznie cały czas nieprzytomna – nie kryje wzruszenia Renata. – Trzeba ją było karmić, delikatnie obracać, pielęgnować, być przy niej nieustannie. Z troską. Z miłością.
Na noc bliscy wracali do domów, zostawiając mamę pod opieką lekarzy i pielęgniarek – bo właśnie wtedy była jedną z najciężej chorych pacjentek w całym hospicjum. Wszyscy – zarówno w hospicjum, jak i wcześniej w szpitalu – z uznaniem patrzyli, jak dzieci Krystyny troszczą się o mamę. Ale dla Renaty i jej rodzeństwa nie było innej drogi.
– Tak nas wychowano – mówi cicho. – W szacunku, miłości i wzajemnej trosce.
– Ostatnie lata były dla mnie naprawdę ciężkie, pełne prób i bolesnych pożegnań – przyznaje Renata. – W 2022 roku pochowałam mojego męża, który odszedł zdecydowanie za wcześnie. Później zaczęła się walka o życie mamy – długa, prawie roczna. I w końcu jej odejście… pozostawiło w nas ogromną pustkę i ból.
Z serca: wdzięczność i pożegnanie
Renata nie kryje wzruszenia, gdy opowiada o zespole Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki.
– Pracownicy hospicjum wykonują pracę, której nie da się przeliczyć na pieniądze ani na żaden inny wymiar – dzieli się swoimi myślami. – To nie jest zawód. To powołanie. I serce. Naprawdę nie każdy potrafiłby unieść tyle bólu, a jednocześnie nieść tyle dobra.
Hospicjum zrobiło wszystko, by ostatnie tygodnie życia Krystyny były możliwie spokojne, godne i ludzkie. Udało się nawet zorganizować dla niej krótki pobyt na świeżym powietrzu – w fotelu z aparatem tlenowym.
– Mama miała wtedy bardzo poważny niedobór tlenu we krwi. Oddychanie sprawiało jej ogromny wysiłek – wspomina Renata. – Przez ostatnie trzy tygodnie niemal bez przerwy musiała korzystać z maski tlenowej.
Rodzina Renaty z wdzięcznością wspomina także lekarza hospicjum – doktora Ignotasa – który był zawsze obecny, czuły i uważny. Rozmawiał z bliskimi, odpowiadał na każde pytanie, nie lekceważył żadnych sygnałów. Działał z troską, ale i z pokorą wobec tego, czego już nie dało się odwrócić.
W hospicjum wydarzyło się też coś bardzo osobistego – coś, co na zawsze zostanie w sercu tej rodziny.
– W kaplicy hospicjum odprawiono specjalną Mszę Świętą z okazji 50. rocznicy ślubu rodziców – opowiada Renata z drżeniem głosu. – Poświęcono wtedy nowe obrączki, które tata wcześniej zamówił. Nie wiedział jeszcze, że mama będzie wtedy w hospicjum. Ale udało się. W tej cichej kaplicy, tata założył mamie obrączkę. Poświęconą. Jakby chciał powiedzieć: „Jestem. Wciąż cię kocham. Wciąż jestem twój.”

Ale choroba nie ustępowała. Postępowała bezlitośnie. Leczenie już nie pomagało. Albo pomagało tylko na chwilę. Renata do dziś pamięta ostatni dzień, kiedy widziała swoją mamę.
– To był 16 czerwca – mówi cicho. – Z hospicjum wyszłam późno. Nie mogłam zasnąć, bo widziałam, że jest już bardzo źle. Czułam to. W końcu zasnęłam… ale obudziłam się około czwartej nad ranem. Nagle. Jakby coś mnie dotknęło. Od razu wiedziałam, że coś się stało.
Kilka minut później zadzwonił telefon. To była wiadomość z hospicjum – mama odeszła.
– Później dowiedziałam się, że dokładnie o tej samej godzinie obudził się też mój brat. Poczuł dokładnie to samo, co ja.
Renata milknie na chwilę.
– Wtedy zrozumiałam, że mama była z nami do samego końca. A tej nocy… po prostu się pożegnała.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.
Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!
Zrób to teraz!
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas