Bardzo się staram, żeby te ciężko chore dzieci były szczęśliwe
Pielęgniarka Aida Česniūkienė o wyjątkowym doświadczeniu posługi w hospicjum dziecięcym
– Przez wiele lat pracowałam na oddziale przyjęć Wileńskiego Miejskiego Szpitala Klinicznego – opowiada Aida Česniūkienė, pielęgniarka z Działu Dziecięcego Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. – Tam codziennie widywałam ludzkie tragedie – ludzi ciężko chorych, rannych, poparzonych, z odmrożonymi kończynami.
Wydawać by się mogło, że przez 30 lat pracy w medycynie kobieta powinna była się do tego przyzwyczaić. Aida jednak nie zdołała.
– Do dziś przeżywam i martwię się o każdego swego pacjenta – opowiada Aida. – Czuję ich ból, cierpienie, widzę urazami i chorobami naznaczone ich losy.
Od pierwszych dni pracy w szpitalu najbardziej Aidę przerażał widok odmrożonych kończyn bezdomnych.
– Ich nogi i ręce były jak z drewna – pukasz i zero reakcji. Nie wiesz nawet, jak pobrać krew – wspomina kobieta.
Niemniej Aida rozczulała się na widok ofiar pożaru. Któregoś razu do szpitala przywieziono aż sześciu pogorzelców.
Kobieta była powierniczką niejednej ludzkiej historii. Najbardziej bolesne były te, opowiadane przez bezdomnych.
– Pamiętam, potrzebowałam pisemnej zgody pewnego bezdomnego na wykonanie jakiegoś zabiegu medycznego – opowiada Aida. – To w sumie normalne wymaganie, nic specjalnego. Ale pacjent nawet nie zamierzał złożyć podpisu.
– Kiedyś już tak podpisałem – opowiadał. – Konsekwencje były takie, że straciłem mieszkanie, wylądowałem na ulicy.
To tylko jedna z wielu historii, jakie Aidzie przyszło usłyszeć.
To jednak właśnie chęć niesienia pomocy cierpiącym i potrzebującym zadecydowała o zawodzie kobiety.
Ścieżka medycyny
– Moi obydwoje rodzice są głusi – opowiada Aida. – Dlatego niepełnosprawność od najmłodszych lat nie jest mi obca.
Kobieta zauważa, że dawniej społeczeństwo wykazywało znacznie mniejszą tolerancję wobec osób niepełnosprawnych. Często były one wyśmiewane, wytykane palcami. To bardzo raniło Aidę i jej rodziców.
– Któregoś razu mama mi powiedziała: „Jeżeli chcesz sobie wyobrazić, jak się czuję, zatkaj uszy” – wspomina Aida.
Słowa matki na długo pozostały w pamięci Aidy. Nic więc w tym dziwnego, że od najmłodszych lat marzyła zostać lekarzem, w szczególności – dziecięcym.
– Ukończyłam szkołę medyczną w Wilnie – mówi kobieta. – Zostałam powołana do obecnego wileńskiego Szpitala im. Mykolasa Marcinkevičiusa, później przez kilka lat pracowałam w Wileńskim Szpitalu Klinicznym na Antokolu.
Oddział covidowy
Ostatnimi czasy Aida pracowała na oddziale covidowym.
– To był trudny czas z wielu powodów – opowiada kobieta. – Po pierwsze, to była praca ciężka fizycznie.
Wszyscy pracownicy oddziału covidowego musieli nosić specjalne kombinezony ochronne, które żartobliwie nazywano „kostiumami pokemonów”.
– W tyk kombinezonie wyglądałam i poruszałam się jak kosmonauta – mówi Aida. – Z trudem mogłam stawić krok, brakowało powietrza, dusiłam się. Ale nic na to nie mogliśmy poradzić. Wirus panoszył się na całego, a my musieliśmy się zabezpieczać na wszystkie możliwe sposoby.
Z pracy na oddziale covidowym Aidzie najbardziej zapadł w pamięci jeden przypadek, który miał miejsce w noc sylwestrową.
– Jeden z pacjentów wyszedł z pokoju do toalety, znajdującej się na drugim końcu korytarzu – wspomina Aida.
W opinii kobiety, to nie był jeden z tych poważniejszych przypadków, podłączonych do aparatu tlenowego, który by nie mógł samodzielnie wstać z łóżka.
Po pewnym czasie, wracając z toalety mężczyzna zatrzymał się na chwilę przy stanowisku medycznym. Kobieta miała złe przeczucia, więc podeszła do niego.
– Czy wszystko w porządku? Dobrze się pan czuje? – zapytała. – Czy da pan radę wrócić do pokoju? Może pomogę?
Mężczyzna skinął głową.
– Tak, dam radę – odpowiedział. – Wszystko w porządku.
– Może jednak panu pomogę – odparła Aida. – Będzie spokojniej.
Mężczyzna raz jeszcze kiwnął głową, po czym stanąwszy kilka kroków, zachwiał się i zaczął osuwać się na ziemię. Aida ledwo zdążyła go złapać, żeby się nie uderzył głową o kafelki.
– Trzymając mężczyznę zaczęłam wołać o pomoc – wspomina kobieta. – Ale maseczka ochronna tłumiła dźwięk, przez co nikt mnie nie słyszał.
Sytuacja wymagała szybkich decyzji i działania. Każda minuta była na wagę złota. Aida położyła nieprzytomnego mężczyznę na podłodze i zaczęła robić masaż serca. Wkrótce na pomoc przyszli inni lekarze.
– Wspólnymi siłami w noc sylwestrową uratowaliśmy temu mężczyźnie życie – kontynuuje Aida. – Dobrze, że byłam wówczas w pobliżu, udało mi się go złapać.
Właśnie dlatego Aida kocha medycynę.
– Takie kluczowe, że tak się wyrażę, momenty w życiu człowieka rzadko się zdarzają – reasumuje Aida. – Ale się zdarzają. W takich sytuacjach życie całkowicie zależy od tego, kto jest w pobliżu i jak będzie w stanie pomóc.
Myśli o pracy
– Wiem, że są medycy, którzy kierują się zasadą: „Praca pracą, a dom domem. Wychodzę, zamykam drzwi, a to co jest związane z pracą, zostaje w pracy. Po niej żyję swoim życiem” – dzieli się przemyśleniami Aida.
Aida jednak, jak sama mówi, nawet gdyby chciała, nie potrafi zapomnieć o pracy. O swoich podopiecznych pamięta i myśli nawet po godzinach pracy. Żal jej członków rodziny, którym również nieuchronnie udzielają się z pracy „przyniesione” emocje.
– Kiedy wracam do domu, pierwsze o co mnie pytają, to jak minął dyżur, jak mi się powodziło. Jeśli mówię, że dobrze – uspokajają się, jeśli nie – zawsze mnie słuchają, wspierają.
– Po całym dniu pracy często odczuwam niepokój – wyznaje kobieta. – Wspominam dzień w szpitalu, myślę o pacjentach, o ich zdrowiu. Jeśli coś było nie tak, chcę się tym z kimś podzielić, wtedy jest mi lżej.
Aida cieszy się, że w jej rodzinie wszystko się pomyślnie układa, bo inaczej przeniosłaby swoje osobiste problemy do pracy, a to już byłoby źle. Kobieta przytacza słowa jednego z lekarzy: „Wszyscy przynosimy do pracy jakieś swoje problemy – osobiste czy zdrowotne – ktoś może być nieszczęśliwy, ktoś inny mieć ból głowy lub pleców”.
Jednak pacjenci i ich bliscy nie są w stanie, a czasem też nie chcą tego zrozumieć. Zależy im na tym, aby lekarz lub pielęgniarka byli uprzejmi, uśmiechnięci, służyli pomocą jak najszybciej, a swe problemy osobiste rozwiązywali gdzie indziej.
Hospicjum dziecięce
Jeszcze pracując w Wileńskim Szpitalu Klinicznym Aida dostała propozycję zatrudnienia w nowopowstałym Dziale Dziecięcym Hospicjum bł. ks. M. Sopoćki.
– Z przyjemnością przyjęłam tę propozycję, bo bardzo kocham dzieci – wspomina Aida. – Nie zrezygnowałam jednak całkowicie z pracy w szpitalu, jeszcze tam bywam.
Jak wyznaje kobieta, mali pacjenci hospicjum bardzo ją lubią.
– Moją pierwszą pacjentką w hospicjum dziecięcym była Gabija – wspomina Aida. – Prawdziwa calineczka o pięknych oczach.
Po pewnym czasie przybyła kolejna – czteromiesięczna Barbora.
– Była tak malutka, że bałam się ją wziąć na ręce – wspomina Aida. – Dzwoniłam do swojej chrześnicy i pytałam, jak mam prawidłowo ją trzymać, wykąpać. Nie mogę uwierzyć, że maluśka ma już dziś ponad rok.
Z powodu nieuleczalnych chorób obie pacjentki Aidy nie są w stanie same wstać ani chodzić.
– Obie dziewczynki są całkowicie zależne od pracowników, którzy się nimi opiekują – opowiada Aida. – Jeśli się je posadzi w specjalnym krzesełku – siedzą, jeśli nie – leżą w swoich kołyskach i patrzą przez kraty niemo pytając – weźmiesz na ręce czy nie?
Jak mówi Aida, mimo że dziewczynki są zupełnie małe i niepełnosprawne, wszystko doskonale rozumieją.
– Czują, czy jest ci dobrze, czy źle, czy jesteś wesoły, czy smutny – opowiada Aida. – Kiedy jestem smutna, one też są smutniejsze. Leżą wtedy cichutko i patrzą pełnym nadziei wzrokiem. Czekają, aż do nich podejdę.
Godne uwagi jest to, że w hospicjum młodzi pacjenci otrzymują multidyscyplinarną opiekę. Dziewczynki nie tylko leżą w łóżeczkach, są karmione, kąpane, ale także ćwiczą.
– Do dziewczynek przychodzi szpitalna fizjoterapeutka Lina, która uprawia z nimi sport – opowiada Aida. – Efekty tego są niesamowite. Dziewczynki są coraz silniejsze, już prostują plecy. Jedna już trzyma główkę i nawet próbuje sama wstać.
Piosenkarz Linas Adomaitis na urodziny hospicjum podarował Barborze swoją płytę. Tak więc Aida przed snem śpiewa jej piosenkę „Vandenynai”.
– Mój głos i słuch pozostawiają wiele do życzenia – uśmiecha się kobieta. – Ale dla Barbórki śpiewam z przyjemnością. A Gabija leży w tym czasie w swoim łóżeczku, spoglądając swoimi pięknymi oczami i jakby pytając: „A dla mnie też zaśpiewasz?”
Kiedy więc piosenka się kończy, Aida kładzie do łóżeczka dziewczynkę, bierze na ręce drugą i nuci jej ulubione „Vandenynai”.
Rodziny małych pacjentów z hospicjum
– Opiekowałam się mamą po udarze – opowiada Aida. – Dlatego doskonale rozumiem, ile sił i zaangażowania wymaga opieka nad leżącą bliską osobą. Nie ma już swego życia ani życia „dla siebie”. Można o nich zapomnieć. Twoja codzienność kończy się na opiece nad chorym i jego potrzebami. Nie każdą rodzinę na to stać, szczególnie wychowującą więcej niż jedno dziecko.
Jednak ani życie dzieci, ani ich rodziców nie może się zatrzymać na chorobie brata lub siostry.
Dlatego też rodziny proszą hospicjum o pomoc w opiece nad ciężko chorym dzieckiem.
– Wiadomo, rodzicom jest bardzo trudno swój największy skarb powierzyć obcym osobom, to jest ogromny ciężar psychiczny i emocjonalny – opowiada Aida. – Widziałam, jak rodzice tych dzieci płaczą odchodząc, ale bez względu na to, wiedzą, że dobrze się zaopiekujemy ich pociechami.
Oddział Dziecięcy Hospicjum bł. ks. M Sopoćki świadczy tzw. usługę „Chwili wytchnienia”. Umożliwia ona rodzicom powierzenie dziecka pod opiekę hospicjum dziecięcego na kilka dni lub nawet dłużej.
W tym czasie rodzice mogą wyjechać na wakacje z innymi dziećmi lub po prostu odpocząć przez kilka dni czy tygodni.
– Inne dzieci w rodzinie nie muszą cierpieć z powodu ciężkiej choroby siostry czy brata, rezygnować z tego powodu z wakacji – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Aida. – Naprawdę nie są temu winni. A ich rodzice wiedzą, że w hospicjum ich maleństwo otrzyma odpowiednią fachową opiekę, leki, a nawet specjalne posiłki.
Jak mówi Aida, kuchnia w hospicjum dla każdego dziecka przygotowuje inny posiłek.
– Jedna pacjentka dostaje bardzo płynny pokarm z uwagi na brak drożności jelit – mówi Aida. – Inna przyjmuje posiłek doustnie. Oznacza to, że potrzebuje gęstszego jedzenia. Każdy pacjent ma tu swoją dietę i posiłki przyrządzane zgodnie z restrykcjami.
Jedzenie przygotowywane jest osobno dla każdego dziecka i umieszczane w osobnym pojemniku z jego imieniem.
Pracownicy pokładają wszelkie starania, aby pozostawione pod ich opieką dzieci czuły się w hospicjum jak w domu.
– Zawsze świętujemy urodziny naszych podopiecznych – opowiada kobieta. – Dekorujemy salę, pokój, pięknie je ubieramy, siedzimy przy jednym stole, kroimy tort. Zależy nam na tym, aby te ciężko chore dzieci były szczęśliwe w dniu swoich urodzin. Nikt nie wie, jak długo jeszcze będą z nami.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.
Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebować takiej pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas.