Hospicjum to troskliwa opieka nad osobami dotkniętymi nieuleczalnymi chorobami, którym szpital nie jest już w stanie pomóc

Katarzyna o miłości, stracie i sile opieki hospicyjnej

Kiedy ją zobaczyłam, przeraziłam się – ważyła może z 40 kilogramówKatarzyna, prawniczka z Wilna, dzieli się osobistą historią o miłości, stracie i sile opieki hospicyjnej.

– Opieka nad bliskimi to chwile, które zapamiętam na całe życie. Zmieniły mnie, nauczyły pokory i wrażliwości – mówi Katarzyna. – A wszystko zaczynało się zawsze nagle. Z zaskoczenia.

Pewnego dnia zadzwoniła do niej ciocia Danuta, siostra mamy. Powiedziała, że źle się czuje.
Katarzyna natychmiast się zaniepokoiła – ciocia nigdy nie narzekała na zdrowie.

– Tak samo jak mama – zawsze powtarzała, że wszystko jest w porządku. Nigdy nie mówiła, że coś ją boli – wspomina Katarzyna.

Ale kiedy pojechała i zobaczyła Danutę – zamarła.

– Była bardzo wychudzona, wycieńczona, ważyła może z 40 kilogramów – opowiada. – Zapytałam: „Co się stało? Dlaczego nie wezwałaś pomocy?” A ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała: „A kogo ja miałam wołać? Przecież wszystko było dobrze…”

Katarzyna nie czekała ani chwili. Namówiła ciocię, żeby pojechała z nią do Wilna – do lekarzy. Już wtedy było jasne, że to nie „chwilowa niedyspozycja”. W stolicy Danucie natychmiast wykonano wszystkie niezbędne badania. Wyniki były druzgocące – czwarty, zaawansowany stopień raka. Nowotwór zdążył zaatakować pierś, kości, a nawet mózg…

– Najpierw był szpital. Potem poprosiłam o przyjęcie cioci do Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki – opowiada Katarzyna. – Ale mimo wszystkich starań, było już za późno. Choroba postępowała zbyt szybko.

Danuta zmarła niedługo później.

Ile mi dane, tyle przeżyję

Zanim bliscy zdołali dojść do siebie po tej stracie, poważnie zachorowała także mama Katarzyny – Irena.

– Wyniki badań wykazały u mamy nowotwór złośliwy okrężnicy w czwartym stadium, z przerzutami do wątroby – opowiada Katarzyna.

To był ogromny cios dla całej rodziny. Mama nigdy wcześniej nie skarżyła się na zdrowie.

– Zalecono chemioterapię, a to oznaczało konieczność jednodniowego pobytu w szpitalu – wspomina.

Irena trafiła do placówki, ale już po pierwszym cyklu była tak osłabiona, że stanowczo odmówiła dalszego leczenia.

– Powiedziała: „Ile mi dane, tyle przeżyję, ale więcej tam nie pojadę. Po tej chemii jest mi tylko gorzej. Nie chcę tego dalej ciągnąć…”

Katarzyna z mamą

Wróciła do domu. Przez chwilę wydawało się, że czuje się nieco lepiej. Ale choroba postępowała. Wkrótce przyszło pogorszenie – tak poważne, że przez kilka tygodni nie była w stanie samodzielnie dojść nawet do toalety.

Kolejne badania nie pozostawiały złudzeń – potrzebna była pilna operacja. Jej życie było zagrożone.

– Udało mi się znaleźć chirurga w klinikach „Santaros” – wspomina Katarzyna. – Błagałam go, żeby coś zrobił, bo mama nie może ani jeść, ani się ruszyć… Co mam robić? Patrzeć, jak umiera z głodu? Lekarz w końcu się zgodził, ale postawił warunek: operacja tylko za moją pisemną zgodą. Powiedział mi wprost, że mama może tej operacji nie przeżyć.

Jednak operacja się udała – podczas zabiegu usunięto nowotwór, a w jelicie utworzono stomię. Irena wróciła do domu, pod troskliwą opiekę córki.

Miłość, która wychowuje

– Moje dzieciństwo było naprawdę szczęśliwe – wspomina Katarzyna. – Byłam jedynaczką, więc rodzice mnie rozpieszczali.

Rodzice Katarzyny byli już wtedy w dojrzałym wieku. Jej ojciec miał 55 lat, kiedy przyszła na świat, a mama Irena – 40.

Katarzyna z rodzicami

– Gdy się urodziłam, rodzice stanęli przed decyzją, kto z nich zostanie ze mną w domu – opowiada Katarzyna. – Tata postanowił przejść na emeryturę, by mnie wychowywać, a mama kontynuowała pracę w kancelarii notarialnej.

– Mama była niesamowicie serdeczna i dobra – wspomina. – Zawsze gotowa wyciągnąć pomocną dłoń do każdego, kto tego potrzebował. Była też bardzo pracowita – latem niemal bez przerwy pracowała w ogrodzie w Kolonii Wileńskiej. To tam spędzałyśmy wakacje.

Irena była wspaniałą gospodynią – gotowała pysznie, a przyjęcia, które organizowała, zawsze były dopracowane w najmniejszym szczególe.

– Często powtarzała, że kocha ludzi i nie potrafi żyć samotnie – mówi Katarzyna. – Gości przyjmowała z otwartym sercem i z klasą. Miała piękny głos, znała mnóstwo piosenek, często śpiewała. Bardzo tęsknię za nim…

Katarzyna z rodziną

Katarzyna ukończyła prawo na Uniwersytecie Michała Romera w Wilnie, a potem zdobyła tytuł magistra w zakresie prawa karnego i kryminologii na tej samej uczelni.

– Gdyby nie moi rodzice, nie byłoby to możliwe – przyznaje. – Wspierali mnie, jak tylko potrafili. Mama pracowała jako prawniczka, ale później straciła pracę i zatrudniła się jako sprzątaczka, by nadal mnie wspierać.

Ojciec Katarzyny zmarł na udar w wieku 86 lat.

Przy łóżku mamy

– Po operacji zabrałam mamę do siebie i zaczęłam się nią opiekować – wspomina Katarzyna. – W szpitalu personel medyczny nauczył mnie, jak pielęgnować stomię i wymieniać woreczki. Musiałam to robić regularnie, co kilka dni.

Katarzyna wciąż jeszcze pracowała jako urzędniczka państwowa. Kiedy podjęła się opieki nad mamą, pracodawca pozwolił jej przejść na tryb pracy zdalnej. Jednak stan zdrowia Ireny szybko się pogarszał i wymagała coraz większej troski. Katarzyna musiała zrezygnować z pracy, by całkowicie poświęcić się opiece na matką.

– Skontaktowałam się wtedy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki i poprosiłam ich o wsparcie – opowiada. – Odpowiedzieli z otwartym sercem, a pracownicy hospicjum zaczęli przyjeżdżać do nas do domu dwa razy w tygodniu. Taka forma pomocy to hospicjum domowe.

Jak sama przyznaje, oddanie mamy do hospicjum stacjonarnego byłoby dla niej samej dużo łatwiejsze – szczególnie że miała już wtedy dwójkę dzieci – a opieka byłaby tam z pewnością bardziej kompleksowa.

– Ale mama bardzo prosiła, żebym to ja się nią opiekowała i żebym pozwoliła jej odejść w domu. Nie mogłam jej tego odmówić.

Z czasem opieka stawała się coraz bardziej wymagająca.

Postępowanie choroby

– Pamiętam, że pod koniec września poprosiłam hospicjum o łóżko rehabilitacyjne – kontynuuje wzruszona. – Mama nie była już w stanie chodzić. Jej nogi puchły, zbierała się w nich woda, były twarde jak drewno. Pojawiły się rany, które codziennie trzeba było opatrywać.

Pracownicy hospicjum przyjeżdżali, zmieniali opatrunki, pomagali, jak tylko mogli. Z czasem wizyty stały się codzienne – bo potrzeby były coraz większe.

– Każdego ranka z niecierpliwością czekałam na zespół hospicjum domowego – wspomina Katarzyna. – Ich obecność była dla mnie ogromnym wsparciem – nie tylko medycznym, ale też psychicznym.

Stan mamy pogarszał się z każdym dniem, a dla Katarzyny opieka stawała się coraz większym wyzwaniem.

Ostatnia noc

– Mama zaczęła bardzo źle sypiać i niemal każdej nocy wzywała mnie do siebie – wspomina Katarzyna. – Nie byłam w stanie normalnie spać. Cały czas czuwałam, jakby w gotowości. Potrafiła zawołać mnie dziesięć razy w ciągu jednej nocy, a czasem nawet częściej. Kiedy już wstałam i poszłam do niej, potem przez pół godziny nie mogłam zasnąć – a zanim ponownie zapadłam w sen, mama znów mnie wołała.

Po półtora miesiąca takiej opieki – bez snu, w nieustannym napięciu – Katarzyna ledwo trzymała się na nogach. A przecież wciąż musiała troszczyć się o dom, rodzinę i dwójkę dzieci.

– Tej nocy, kiedy mama odeszła, nie zdążyłam do niej podejść… – mówi cicho. – Na szczęście kilka dni wcześniej zdążyłam poprosić księdza, który udzielił jej ostatniego namaszczenia.

Z ogromną czułością Katarzyna wspomina codzienną pomoc hospicjum, bez której – jak mówi – nie dałaby sobie rady.

– Jak już wspominałam, każdego ranka wyczekiwałam zespołu hospicjum domowego – opowiada. – Ich obecność była dla mnie ogromnym wsparciem. Nie tylko medycznym, ale też psychicznym. Naprawdę nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdyby nie oni. W takich chwilach opieka hospicyjna w domu staje się po prostu nieoceniona.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia

Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.

Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!

Zrób to teraz!

Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?

Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas

Formy pomocy hospicjum: 

Hospicjum stacjonarne

Hospicjum domowe

Hospicjum dziecięce
Nieodpłatna wypożyczalnia sprzętu