Nikt nie zaproponował naszej rodzinie żadnego wsparcia psychologicznego – choćby po to, byśmy zrozumieli, jak być przy kimś, kto właśnie odchodzi… – Alicja o bolesnej drodze, którą przeszli razem.
– Dla każdej rodziny to niewyobrażalnie trudne, kiedy ktoś bliski poważnie choruje – mówi Alicja. – W takiej sytuacji pomocy potrzebuje nie tylko sam chory, ale także ci, którzy są obok. Bo to właśnie bliscy – bezradni, przytłoczeni, niespokojni – noszą ten ciężar dzień po dniu.
Jak wspomina, w ich przypadku żadna instytucja państwowa nie zaoferowała żadnej formy wsparcia psychologicznego. Ani wskazówek, ani rozmowy. Zostali sami – z lękiem, który paraliżował, i pytaniami, na które nikt nie udzielił odpowiedzi.
– To były dni, które składały się z niepokoju, ciszy, napięcia. Dni, które przynosiły więcej pytań niż nadziei. I to straszne uczucie bezsilności, które odbierało sen i spokój ducha – opowiada.
A jednak – jak podkreśla – nawet w tej trudnej codzienności, w bezkresie bólu i zmęczenia, odnaleźli coś bardzo ważnego: siebie nawzajem.
– W tych najciemniejszych momentach trzymaliśmy się razem. W milczeniu. W spojrzeniach. W obecności. W uściskach. To była nasza wspólna droga przez rozpacz, bezradność i miłość. I ta droga zmieniła każdego z nas – mówi cicho.
Dom pełen czułości
Alicja urodziła się w Wilnie – tutaj dorastała, ukończyła szkołę i studia pedagogiczne.
– Na co dzień pracuję z nauczycielami – zajmuję się ich rozwojem zawodowym i wspieram ich w codziennej pracy – opowiada.
Po ukończeniu Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego przez wiele lat pracowała na Litewskim Uniwersytecie Edukologicznym, w dziale doskonalenia zawodowego nauczycieli. Dziś jest związana z Uniwersytetem im. Witolda Wielkiego w Wilnie, gdzie kontynuuje tę samą misję – wspiera tych, którzy wspierają innych.
W Wilnie założyła również rodzinę. Wraz z mężem wychowują córkę i syna.
– Jesteśmy szczęśliwą rodziną – mówi z ciepłym uśmiechem. – Mamy pracę, którą naprawdę lubimy, cudowne dzieci i ogromną pasję do podróży. Co roku staramy się wyjechać w jakieś nowe miejsce – zobaczyć coś nieznanego, zachwycić się nowym krajobrazem, poznać inne kultury. To daje nam energię, zbliża nas do siebie i pozwala celebrować życie.

Mama Regina
– Moi rodzice poznali się we wsi Rudniki, gdzie mój tata przez kilka lat grał na organach – wspomina Alicja. – Pobrali się i razem przeprowadzili do Wilna.
Mama Alicji, Regina, przez wiele lat pracowała w jednej z wileńskich szkół, a ojciec był zatrudniony w policji ochrony. Regina była kobietą niezwykle pogodną, energiczną i zawsze gotową do działania. Na zdrowie nigdy się nie skarżyła – wręcz przeciwnie, imponowała swoją witalnością.
– Bardzo się cieszyła, gdy po długich latach pracy mogła w końcu przejść na emeryturę – opowiada Alicja. – Razem z tatą mieli swoją ukochaną działkę w Rudnikach, gdzie spędzali każdą wolną chwilę. Zbierali jagody, grzyby, odpoczywali w ciszy lasu, ciesząc się sobą i naturą. To był ich azyl – miejsce, do którego wracali z radością i gdzie najpełniej mogli być razem.
Diagnoza, która się nie lituje
Radość z zasłużonego odpoczynku i spokój wśród natury – miały to być lata spokoju i wdzięczności za przeżyte życie. Dla Reginy ten czas jednak trwał zbyt krótko.
– W 2020 roku, w samym środku pandemii COVID-19, mama zaczęła nagle skarżyć się na bardzo silne bóle pleców – wspomina Alicja.
To było zaskakujące. Kobieta nigdy nie chorowała, zawsze dbała o siebie, a wyniki badań krwi również nie wykazywały niczego niepokojącego.
– Prawdziwą przyczynę odkrył dopiero neurolog – kontynuuje Alicja. – Badał mamę bardzo uważnie, nie zlekceważył bólu, zlecił dodatkową diagnostykę i ukierunkował nas na dalsze kroki.
Po tej konsultacji Regina trafiła do gastroenterologa, który zalecił tomografię komputerową jamy brzusznej.

– Odpowiedź przyszła jeszcze tego samego dnia. Uderzyła jak piorun – mówi Alicja cicho. – Nowotwór trzustki. Zaawansowany, z przerzutami.
Rodzina pojechała do klinik „Santaros”, by skonsultować diagnozę. Trafili na życzliwego profesora, który zlecił jeszcze dodatkowe badania, by nie pozostawić żadnych wątpliwości. Diagnoza się potwierdziła – rak trzustki w czwartym stadium, nieoperacyjny. Nie było już mowy o leczeniu przyczynowym.
– Profesor mimo wszystko skierował nas do onkochemoterapeuty – dodaje Alicja. – Ale i tam usłyszeliśmy, że nie ma mowy o chemioterapii. Mama nie przetrwałaby tego leczenia. Jej organizm byłby zbyt słaby.
Wtedy przyszło uczucie totalnego zagubienia.
– Nie wiedzieliśmy, gdzie się udać, od czego zacząć, do kogo się zwrócić – mówi kobieta. – Onkolog zasugerował dwie możliwości: albo pomoc społeczna, albo Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki – miejsce, które ma ogromne doświadczenie w opiece nad osobami w terminalnym stadium choroby.
Ale to nie był koniec zderzenia z rzeczywistością.
– Ta choroba pokazała mi coś jeszcze – brutalną prawdę o braku systemowego wsparcia psychologicznego – mówi Alicja z bólem. – Nikt nie zaproponował ani mamie, ani nam – jej rodzinie – żadnej psychologicznej pomocy. A przecież w takich momentach ona jest nie tylko potrzebna. Jest niezbędna.
Być może są instytucje, które zajmują się taką pomocą. Ale to zdecydowanie za mało. Za późno. Za cicho.
Siła rodziny
Jak wspomina Alicja, po usłyszeniu diagnozy cała rodzina była zdruzgotana – ale szybko się zmobilizowała, by pomóc najlepiej, jak tylko potrafiła.
– Diagnoza mamy wstrząsnęła nami do głębi, ale mimo wszystko wciąż tliła się w nas nadzieja – opowiada. – Razem z siostrą od razu zaczęłyśmy działać. Zadawałyśmy pytania, szukałyśmy lekarzy, próbowałyśmy dowiedzieć się, co jeszcze można zrobić. Nie chciałyśmy bezradnie patrzeć, jak choroba odbiera nam mamę.
W tych niezwykle trudnych chwilach oparciem była dla nich wiara, modlitwa i to, co najcenniejsze – obecność drugiego człowieka.
– Najtrudniejsze w takiej sytuacji jest to, że widzisz, jak twój ukochany bliski odchodzi, a ty nic nie możesz zrobić – nie jesteś w stanie go uratować. Czujesz się zupełnie bezsilna. I to boli najbardziej.
Alicja i jej siostra bardzo obawiały się przekazać ojcu tę druzgocącą wiadomość.

– Bałyśmy się, że się załamie – przyznaje Alicja. – 13 listopada świętowaliśmy pięćdziesiątą rocznicę ślubu rodziców. Mama i tata byli ze sobą bardzo związani, tworzyli wyjątkowo bliski związek. A tu nagle taka wiadomość – niespodziewana, bolesna, nie do uwierzenia…
Ale ojciec Alicji nie tylko się nie załamał – przeciwnie, pokazał niezwykłą siłę ducha.
– Wykazał się ogromną wewnętrzną siłą – mówi z podziwem Alicja. – W naszej rodzinie mama zawsze była bardziej energiczna, to ona grała pierwsze skrzypce. Tata był bardziej spokojny, cichy. Ale ich miłość była wielka. Byli jak dwa skrzydła tego samego ptaka – osobni, a jednak nierozłączni.
Hospicjum: pomoc, która przyszła we właściwym momencie
Rodzina zwróciła się o pomoc do siostry Michaeli – przełożonej Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Odpowiedź była natychmiastowa.
– To moja siostra jako pierwsza zadzwoniła do siostry Michaeli – wspomina Alicja. – Otrzymałyśmy wtedy wszystkie informacje o działaniu hospicjum. Siostra Michaela natychmiast pomogła zorganizować pierwszy przyjazd personelu medycznego do naszego domu.
Alicja nie kryje, że osobowość i zaangażowanie siostry Michaeli zrobiły na niej ogromne wrażenie.
– To kobieta o wyjątkowej sile – zdeterminowana, pełna serca, oddana ludziom cała sobą – mówi z głębokim uznaniem. – Widać, że nie wykonuje tej pracy, tylko nią żyje. Potrafi dostrzec w człowieku ból i potrzebę, zanim ten sam zdąży o nie poprosić.
Hospicjum skierowało do domu Reginy dwie pielęgniarki, które codziennie przychodziły, by opiekować się chorą i wspierać rodzinę.
– Każda ich wizyta była dla nas ogromnym oddechem – wspomina Alicja. – Przynosiły ze sobą ciepło, troskę, uważność… i nadzieję, której tak bardzo wtedy potrzebowaliśmy.

Zawsze miały czas na rozmowę, odpowiadały na każde pytanie. Doradzały, jak pielęgnować mamę, jak podawać leki, jakiej używać maści czy środków opatrunkowych. Nigdy nie zostawiały nas z poczuciem niepewności.
– To była nasza pierwsza taka sytuacja w życiu – mówi Alicja. – Pierwszy raz opiekowaliśmy się kimś w tak ciężkim stanie. Dlatego każdą wskazówkę przyjmowaliśmy z uwagą i wdzięcznością. One dawały nam nie tylko wiedzę, ale i otuchę. Dzięki nim czuliśmy, że nie jesteśmy sami.
Choroba, która zmieniła wszystko
– Śmierć mamy była pierwszą w moim życiu stratą kogoś naprawdę bliskiego – wspomina Alicja. – To było szczególnie trudne, bo choroba postępowała błyskawicznie. Mama słabła w oczach.
Dla Alicji niezwykle bolesna była świadomość, że tak ciężka choroba może pojawić się nagle i odebrać najbliższą osobę, wywracając całe życie do góry nogami.
– Przeżywałam wtedy ogromny stres. Do dziś wielu rzeczy z tamtego czasu po prostu nie pamiętam – opowiada. – Od śmierci mamy minęły już cztery lata, ale to, co się wtedy wydarzyło, tak głęboko nas poruszyło, że dopiero teraz powoli zaczynamy się z tego podnosić.
Pandemia sprawiła, że kontakt z mamą musiał zostać ograniczony. W obawie przed zakażeniem koronawirusem wnuki nie odwiedzały babci, unikało się bezpośredniego kontaktu.
– Tymczasem dla osoby ciężko chorej obecność bliskich jest czymś absolutnie fundamentalnym – mówi Alicja. – W najtrudniejszych chwilach potrzebna jest nie tylko opieka medyczna, ale przede wszystkim emocjonalne wsparcie. Bliskość, dotyk, świadomość, że się nie jest samemu – to wszystko daje siłę, nawet gdy słabnie ciało.
Dodała z żalem:
– Patrzenie, jak ktoś, kogo się kocha, odchodzi, a ty nie możesz być tuż obok, przytulić, pocieszyć – to jedno z najtrudniejszych doświadczeń, jakie można przeżyć. Każdy gest obecności staje się wtedy bezcenny.
– Jestem ogromnie wdzięczna hospicjum – mówi na zakończenie. – Pomogli nam wtedy, gdy już nie wiedzieliśmy, do kogo się zwrócić. Ich obecność była jak światło w momencie, gdy wszystko wokół zdawało się tonąć w ciemności.
Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Poważna choroba może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, druzgocąco uderzyć w nasze życie, plany i marzenia.
Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy walczą z nieuleczalną chorobą, doświadczają ogromnego bólu, lęku i niewiadomej.
Pomoc i opieka hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym, jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.
Pomóż ciężko chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie!
Zrób to teraz!
Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?
Więcej informacji: https://bit.ly/VilniausHospisas